sobota, 5 września 2009

Pan każe – sprzedawca musi

Taka garść refleksji po moich ostatnich zakupach mnie naszła…

Najpierw kupowałem w Empiku bilet na koncert Morricone w Stoczni. Płaciłem kartą, w związku z czym zaatakował mnie ostatni empikowski zwyczaj – sprzedawca żegna sięze mną, mówiąc “do widzenia, panie Bartoszu” (dane z karty bierze). Wołacz pełnej formy mojego imienia uważam za nieco pretensjonalny, a poza tym – ten zwyczaj, mający w zamyśle skracać dystans “klient – sklep”, faktycznie go wydłuża. Już chciałem odpowiedzieć do kasjerki “do widzenia, pani Paulino” (plakietka ją zdradziła, ha!), ale pomyślałem, że przecież ta dziewczyna “tylko wykonuje rozkazy”. Może niekoniecznie poczuje się komfortowo, gdy się z nią tak spoufalę?

Ale sam koncert – świetny. Będę długo wspominać.

Kolejny przykład. Mam bilet kwartalny na SKM z Zaspy do Sopotu. ale raz na jakiś czas chcę pojechać gdzieś dalej. Podchodzę więc w minionym tygodniu do kasy SKM w Sopocie i proszę o dopłatę do Wrzeszcza. A tu pani się krzywi i mówi, że właściwie powinienem mieć bilet z Sopotu do Zaspy, ale w drodze wyjątku mi sprzeda. Następnego dnia proszę tę samą panią o bilet do Głównego. Tym razem pani się zbuntowała, powtórzyła tekst o tym, że mam bilet od złej stacji (ma bilet w obie strony…) i powiedziała, że dopłaty mi nie sprzeda. Bo “miała kontrolę i kontrolerka na nie krzyczy, gdy tak sprzedają dopłaty” – w przeciwną stronę, niż jest wystawiony bilet (mówimy o podstawowej trasie – bilet jest, powtarzam, w obie strony). Podszedłem do drugiej kasy, gdzie bilet dostałem bez problemu. Widocznie tam nie było kontrolerki. A ja mogłem kupić dopłatę tak, jak robiłem to od wielu, wielu lat…

Zastanawiam się teraz, czy napisać do SKM o interpretację sprzedaży dopłat:)

I ostatni przykład. W Tesco kupowałem klej typu “kropelka” – taki, co zawsze leży przy kasach. Wziąłem dwa z pierwszej kasy z brzegu (choć była zamknięta) i poszedłem do jedynej otwartej. Tam też był ten klej – z jedną, małą różnicą. Przy kasie, gdzie wziąłem klej, podana była cena 2,49 – a przy tej, gdzie stałem – 2,79. No, pomyślałem, może być ciekawie przy płaceniu. Jaką cenę wybije kasa? Wybiła 2,95… Zrezygnowałem z jednego – ale gdy przyszedł kierownik, aby wykasować zakup, pokazałem mu te etykiety z 2,49. W tym momencie stojący za mną dziadek zaczął krzyczeć na kierownika, ale ten go przepięknie zignorował (brawo! klient nie zawsze ma rację), po czym bez słowa polecił kasjerce skasować kleje za 2,50. Stwierdziłem, że o te dwa grosze walczyć nie będę.

Powyższe przykłady pokazują, że kasjerzy nie są zdolni do podejmowania decyzji samodzielnie. Może są tak zastraszeni, może tak ich szkolą, a może tak wierzą swoim przełożonym? Nie wiem. Ale jak ja mam się odnieść do takiego sklepu, gdzie nie mogę załatwić czegoś tak, jakbym chciał (SKM), albo gdzie jestem dziwnie traktowany (Empik) czy wręcz oszukiwany (Tesco), bo jakiś magiczny system tak zdecydował?

Następnym razem powiem “do widzenia, pani Paulino”. Ja też mogę grać tę rolę.

PS: o Leclercu pisałem tyle, że teraz tylko krótka wzmianka – w temacie podobnym do Tesco. Uważajcie przy kasie, bo w systemie są inne ceny, niż na etykietach. Dowód? Zdjęcie poniżej:

Paragon i ser pochodzą z tego samego dnia. Niby kwestia groszy, za kilogram 12,95 czy 14,95, ale na czymś nas oszukują…

8 komentarzy do przeczytania:

marzatela pisze...

Kasjerki pewnie tyle razy obrywały za samodzielność, ze wolą się nie wychylać i robić wszystko zgodie z wytycznymi.
Ja mam jeden stały zwyczaj - niezależnie do tego, ze widze cenę - sprawdzam ją na skanerze, żeby miec pewnośc, co zobaczy kasa. Trwa to dłużej, ale nieraz już uratowało mnie od szoku przy płaceniu rachunku. A od czasu do czasu, dla zasad potrafię się przy czymś uprzeć. Rok temu w ramach superpromocji kupowałam czajnik elektryczny w ETC (cóż, poruszamy się gdzieś blisko siebie). Kosztował ok. 10 zł, ale na opakowaniu wielkimi literami opisano 2 lata gwarancji. W opakowaniu była gwarancja, więc prosto z kasy poszłąm do informacji i poprosiłam o jej "opieczątkowanie". Pani mi powiedziała, ze paragon jest gwarancją i nie podbije, więc się zaparłam, dodatkowo podpierając się faktem, ze paragon jest na papierze światłoczułym, a to oznacza, ze po kilku miesiącach nic nie będzie widać i zostanę bez gwarancji. Kasjerka pobiegła po menedżera, wróciła sama i bez słowa przystawiła pieczątkę.
Było to tylko dla zasad, gdyz czajnik zepsuł się po miesiącu, a nie chciało mi się nawet szukać serwisu (firma jakaś ezotyczna) - odżałowałam tę dychę.

Beata pisze...

Marzatela - czajnik jednorazowy:)

Beata pisze...

Cichy, ja Ciebie autentycznie podziwiam!

slawkas pisze...

Róznica między ceną podawaną na towarze, a kasowaną to stary numer. Kiedyś brałem to za objaw niedbalstwa w takich molochach, jakimi są hipermarkety, ale później nabrałem przekonania, że to jest częsć systemu - farmazoński trick, żeby okradać klientów. Kasjerka jest tylko figurantką, ten kto jej każe wypłacac róznicę zna zasady gry i pewnie ma prawo odpuścić te parę groszy byle nie było szumu, gdy tylu innych klientów nacina się i nic nie o tym nie wie, albo nic nie mówi. Niestetu, o swoje trzeba walczyć na każdym kroku. Pokazałeś charakter :)

Texter pisze...

@marzatela: witam serdecznie - i to jest właśnie historia klienta świadomego swoich praw. Bo bez względu na to, czy skorzystasz z gwarancji, czy nie - masz prawo do tej cholernej pieczątki. A że ktoś nie chce jej przystawić...o tym za chwilę.

@Beata: a konkretnie to czemu?:)

@slawkas: że to jest trik, to można wywnioskować z polityki hiperów - ale wkurza mnie ta bezwolność kasjerek: jak już ją złapię na tym, że jej firma kantuje, to powinna bez szemrania wycofać się z tego. Więc nie wiem, czy one tak wierzą w firmę, czy - jak pisała marzatela - obrywają za jakiekolwiek samodzielne myślenie. Tak czy siak - smutne.

A poza tym - przyczepiliście się do tego Tesco i Leclerca:) A paranoi z SKM nikt mi nie umie wyjaśnić... Kwestię Empiku pomijam - to jest tzw. "kultura" organizacji (czy raczej jej brak).

szpiegowsky pisze...

przyznaję, że empik mnie tym ostatnio zaskoczył- pani szpiegowsky i w ogóle.

wiesz, cichy, ja chyba się powoli starzeję, i czasami mi się już pewnych rzeczy nie chcę.
nie zliczę ile razy- np. zgłaszałam w almie, że nie tarują wagi.
nieważne co i w co pakują- na wagę leci towar z opakowaniem, za które klient płaci tak samo jak za towar....

a co skm- w ldz przy zakupie biletów imiennych szkolnych ( na określone linie)-był brany pod uwagę adres. i pani sprzedawała bilet tylko na trasie- przystanek pod domem-szkoła...

Texter pisze...

@Szpiegowsky: w Almie zakupów nie robiłem, ale to już jest przegięcie. Jak będę miał okazję, to się temu przyjrze:)

szpiegowsky pisze...

tak jest na każdym stoisku almy: nieważne co bierzesz- czy pieczywo, czy wędlinę, czy coś z grila.

niby groszowa sprawa- ale się zbiera.
wystarczy sobie pomnożyć przez ilość klientów dziennie.

 
www.speedbloggertemplate.co.cc. Powered by Blogger.com