piątek, 30 kwietnia 2010

Dobry program do fakturowania i nie tylko – inFakt.pl

Reklama Na Blogach
Przeglądając ostatnio możliwe kampanie reklamowe na platformie blogvertising.pl zauważyłem jedną dotyczącą serwisu umożliwiającego wystawianie faktur VAT – inFakt.pl. Z racji wykształcenia (finansowe) i doświadczenia zawodowego (ponad dwa lata w rewizji) stwierdziłem, że mógłbym obiektywnie rzucić okiem na ten serwis.

Co też niniejszym czynię.

InFakt.pl to internetowy program do fakturowania. Zasada jest prosta – program działa, jak to się obecnie mówi, w chmurze, czyli wszelkie dane przechowywane są poza naszym komputerem, dostępne on-line z dowolnego miejsca na świecie. Jest to rozwiązanie idące z duchem czasu – dziś w chmurze trzymamy maile, zdjęcia, dokumenty, dlaczego więc nie przechowywać tak ewidencji księgowej?

Aby skorzystać z programu inFakt.pl należy wpierw przejść nieskomplikowaną rejestrację: mail, nazwa użytkownika i hasło to wszystko, czego się od nas wymaga. Oczywiście, aby móc w pełni korzystać z programu, konieczne jest podanie danych o naszej działalności gospodarczej – firma, NIP, adres: to wszystko są dane, które zostaną wykorzystane przy wystawianiu faktur.

Po zalogowaniu naszym oczom ukazuje się następujący ekran:

Czerwonymi prostokątami zaznaczyłem najważniejsze funkcje. Na ekranie początkowym mamy możliwość dokonania szybkiego przeglądu faktur zapłaconych, do zapłaty czy zaległych. Menu u góry dotyczy w całości strony przychodowej naszej firmy – to dzięki zamieszczonym tam linkom możemy przechodzić do sekcji dotyczących danych klientów czy oferowanego przez nas asortymentu. Możemy też łatwo i szybko dodać nową fakturę, za pomocą przycisku znajdującego się po prawej stronie. Przycisk taki pojawia się w każdej sekcji i pozwala na szybkie dodanie towaru, kontrahenta itp.

Dodatkowo w części poświęconej fakturom możemy szybko określić, jaki rodzaj dokumentu wprowadzamy. Proste menu po prawej pozwala między innymi na wystawianie faktury proforma czy faktury korygującej. Tworzenie faktury jest proste i zajmuje mało czasu. Wystarczy wybrać z rozwijanej listy klienta (albo stworzyć nowego – niemniej lepiej mieć już jakąś bazę), określić kluczowe daty faktury (wystawienia, sprzedaży, zapłaty), sprzedawany produkt (program będzie sugerować na podstawie wpisów w bazie produktów) i formę płatności. W przypadku płatności częściowych dokonanych wcześniej – możliwe jest rozliczenie faktury z już zapłaconymi kwotami. Faktura jest tworzona według wybranego przez nas wcześniej szablonu, może zawierać nasze logo czy podpis. Do tego opcje przypominania o zapłacie czy wysyłania podziękowań dla klientów – to już prawie kompletny program do fakturowania.

Krótkie podsumowanie w prawym, górnym rogu ekranu pozwala nam na przemieszczanie się pomiędzy częścią dotyczącą przychodów i kosztów.

I znowu u góry ekranu dostępne jest proste menu, pozwalające przemieszczać się pomiędzy odpowiednimi sekcjami. Tym razem można definiować sprzedawców, kupowane dobra i usługi czy rozliczyć (tylko jako środek trwały) firmowy samochód. Można też (zakładka “Koszty”) podejrzeć uproszczone zestawienie kosztów dla zadanego okresu. Z kolei menu po prawej pozwala na szybkie dodawanie kosztów w podstawowych kategoriach. Podobnie jak w przypadku przychodów, tak i tu mamy do czynienia z szybkim i intuicyjnym wprowadzaniem kosztów wedle dokumentów źródłowych.

Dlaczego warto wprowadzać koszty? To pokazuje nam ostatnia z zakładek (po “Przychodach” i “Kosztach”) - “Raporty”. Gdy przejdziemy do tej sekcji okaże się, że inFakt.pl to nie tylko internetowy program do wystawiania faktur, ale mały system finansowo – księgowy.

Na powyższym zrzucie ekranu widać, że inFakt.pl umożliwia uzyskanie danych do rozliczenia księgi przychodów i rozchodów, deklaracji podatkowych czy do ZUS (tworzenie plików xml dla programu Płatnik), a także rejestrów sprzedaży i zakupu VAT. Czyli w praktyce tego wszystkiego, co małej firmie lub osobie fizycznej prowadzącej działalność gospodarczą jest potrzebne. Rewelacja.

Jak wygląda kwestia odpłatności inFakt.pl? Równie korzystnie co zestawienie przedstawionych powyżej funkcji. Za darmo mamy możliwość wystawienia do trzech faktur w miesiącu. Wystawienie do dwudziestu pięciu faktur miesięcznie to wydatek 49 zł rocznie. Ceny następnych pakietów rosną stopniowo, wraz z liczbą dostępnych faktur. Najdroższy pakiet, 199 zł rocznie, pozwala na wystawienie trzech tysięcy faktur miesięcznie, co jest ilością wystarczającą dla średniej wielkości przedsiębiorstwa handlowego. W ramach każdego z pakietów mamy nielimitowaną ilość faktur kosztowych czy klientów. Jeżeli porównamy to z kosztami prowadzenia księgowości przez biuro rachunkowe, to inFakt.pl okazuje się być atrakcyjną alternatywą – tym bardziej, że do jego obsługi nie są potrzebne umiejętności zawodowego księgowego.

To teraz pora na ocenę. Program do faktur inFakt.pl to znakomity system dla osób fizycznych, prowadzących działalność gospodarczą, jak też małych i średnich podmiotów, niezobligowanych do prowadzenia pełnej rachunkowości. Darmowy plan jest wystarczający np. dla freelancera, obsługującego niewielką liczbę klientów. Ale nawet najdroższy z pakietów, o dość sporych możliwościach, wypada korzystnie w porównaniu z ofertą dowolnego biura księgowego. Łatwość prowadzenia księgowości i dostępność z dowolnego komputera czynią z inFakt.pl narzędzie na miarę XXI wieku. Oczywiście – kilka rzeczy można dodać (jak choćby rozliczanie prywatnego samochodu czy tabele amortyzacyjne), niemniej już w tej chwili nie wahałbym się przed nazwaniem inFakt.pl pełnoprawnym, choć uproszczonym systemem księgowym. Jako osoba mająca do czynienia z rachunkowością sporo – polecam inFakt.pl tym, którzy szukają taniego i łatwego sposobu do prowadzenia małej księgowości.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Photoday 10

Co tu dużo mówić – w końcu plener fotograficzny to nie jest coś, o czym się mówi. To jest coś, co się pokazuje, prawda? Niemniej pozwolę sobie na kilka słów…

Na dziesiątą edycję Photoday – imprezy organizowanej przez MM Trójmiasto – dostałem się w sposób nietypowy. Redakcja wysłała mi mailowe zaproszenie, w którym dawała mi możliwość wzięcia udziału w plenerze bez konieczności rejestracji. Jest to taka forma wyróżnienia dla zasłużonych współpracowników portalu oraz – że tak nieskromnie podkreślę – wpływowych blogerów (to fragment dla Ciebie, Veronica). Skoro ktoś docenia człowieka, niegrzecznością byłoby z takiego honoru nie skorzystać. Wyposażony w pożyczony aparat, prosto z pracy, stawiłem się pod halą widowiskowo – sportową na granicy Gdańska i Sopotu.

I zacząłem robić zdjęcia…

Zachęcam do śledzenia zdjęć innych uczestników tego wydarzenia – podejrzewam, że jak zwykle powstanie całkiem ładna galeria.

Z tego miejsca chciałbym podziękować serdecznie MM Trójmiasto za możliwość uczestniczenia w Photoday’u bez stresu przy rejestracji i postaram się w przyszłości nadal tak pracować, aby zasłużyć na kolejne oferty z Waszej strony:)

środa, 21 kwietnia 2010

Nowy mieszkaniec w domu

Wpis osobisty, ale w końcu to blog osobisty…

Od jakiegoś czasu mieszka z nami pewne maleństwo. Od przeszło miesiąca mamy w domu pewien drobiazg, który trzeba karmić, poić – o który trzeba, mówiąc w skrócie, dbać. W połowie marca wróciliśmy do domu, przynosząc ze sobą małą, bezbronną istotkę.

Nie ma co ukrywać – od miesiąca w naszym domu słychać tupot małych nóżek…

I szelest granulatu. Panie i Panowie, oto Chrupka Svensson.

 

Dlaczego Chrupka? To dobre imię dla świnki morskiej, zwłaszcza takiej, która je wszystko. Łącznie ze swoim domkiem. Ktoś, kto zna dźwięk małych ząbków skrobiących po drewnie (albo suchej bułce – to dopiero odlot!), ten zgodzi się ze mną, że Chrupka jest znakomitym imieniem. Tu pewna uwaga – imię Chrupka wymyśliliśmy dość dawno temu i pierwotnie miało ono przypaść wiewiórce. Ale że o udomowioną wiewiórkę trudno, a imię nie mogło się zmarnować…sami rozumiecie.

Skąd Svensson? Przede wszystkim dzięki skeczowi pewnego polskiego kabaretu (akurat nie mogę znaleźć na YouTube) – historyjka opowiadała o wiosce Wikingów, gdzie każdy miał na nazwisko Svensson właśnie. A czemu nasza świnka dostała nazwisko w stylu skandynawskich wojowników? Bo sądziliśmy, że to ukształtuje jej charakter, że będzie odważna i waleczna. Cóż, nazwisko sobie, życie sobie – okazało się, że postąpiliśmy tak, jak ci rodzice, którzy mają na nazwisko Kapuściewicz, ale swojej córce z wpadki dają na imię Wanessa albo Andźelika. A synka nazywają Kewin. Chrupka z odwagą ma tyle wspólnego, co z pływaniem drakkarem po morzu i łupieniem angielskich opactw, więc zastanawiam się nad jakimś bardziej adekwatnym nazwiskiem. Może francuskim?

Nie patrząc jednak na jej ciągłe podskoki i zrywy w kierunku domku (wystarczy, że w sąsiednim pokoju skrzypnie krzesło) jedno trzeba przyznać. Jest to bardzo pocieszne zwierzątko. I – tu wyznanie – jest to mój pierwszy zwierzak w życiu. Więc poznaję smak odpowiedzialności.

Sądzę, że w krótkim czasie pani Svensson zostanie gwiazdą sieci, więc przed Wami – premiera. Pierwszy filmik z Chrupką, który pojawił się na YouTube.

Umiejętność wskakiwania na dach domku nie jest przejawem zwinności, ale niebywałego wręcz tchórzostwa. Ale co robić? Dodatkowo film ten pokazuj jedną z głównych cech Chrupki – siankoholizm. Planujemy dla niej jakiś mały odwyk…

PS: wszystkich tych, którzy po pierwszych zdaniach spodziewali się notki o niemowlaku, muszę przywołać do porządku. Gdyby zaszła taka sytuacja, z pewnością poinformowałbym o niej w nieco bardziej kreatywny sposób. Moim ideałem jest tekst z pewnego anglojęzycznego bloga o Excelu, gdzie autor poinformował o ciąży swojej partnerki słowami “stworzyliśmy nową komórkę” (“We’ve created a new cell”). Genialne:)

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Zaobserwowane - wielka księga wszystkiego, głównie głupoty

UWAGA – WPIS ZAWIERA TREŚCI MOGĄCE WZBURZAĆ, OBRAŻAĆ, GORSZYĆ. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.

Nie tak dawno wybraliśmy się do Empiku (pełna kultura) w Galerii Bałtyckiej, aby kupić kilka książeczek dla mojej siostrzenicy. Mała podobno szaleje na punkcie książek, więc co może kupić dobry wujek, jeśli nie kilka pozycji, które bawią i uczą (tu uprzedzam moją siostrę, jeśli będzie to czytać – spoko, książek, o których za chwilę napiszę, nie kupiłem).

Wybierając pomiędzy książkami z serii “Reksio uczy” (Reksio rządzi!) a klasycznymi bajkami Brzechwy (“na straganie leży leń”, czy jakoś tak…) trafiliśmy na regał oznaczony jako “kolorowanki | edukacja”. No cóż, na edukację nigdy nie jest za wcześnie. Regał, jak możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu, wygląda zwyczajnie, wręcz niepozornie.

Poszukując dobrej książki dla małej dziewczynki znalazłem pozycję, która mnie nieco zszokowała. Tytuł pasowałby doskonale do jakiegoś horroru z przymrużeniem oka.

Ale w sumie – dzieci są ciekawe świata. Przypomniałem sobie, że kilka lat temu słyszałem o pozycji “Książka o kupie” – o ile dobrze kojarzyłem fabułę, książka opowiadała o przygodach krecika, któremu jakieś zwierze zabrudziło norkę, albo czubek głowy (bo krecik nierozsądnie z norki wyjrzał). Mały krecik ruszył więc na poszukiwania sprawcy, podglądając zwierzęta w czasie…gdy były nieosiągalne. Książka zaspokajająca ciekawość, tłumacząca świat, z nutką detektywistyczną. W sumie – czemu nie? Robale wpisują się w ten nurt – a dziś dzieci pytają o wszystko.

Potem przypomniałem sobie, że nie tak dawno słyszałem o książce “Wielka księga siusiaków”. W sumie zakładałem, że treść będzie podobna – znowu krecikowi coś wpadło do norki, znowu musi znaleźć winnego. Klasyk. Perwersyjny, ale klasyk. Uśmiechnąłem się do swoich myśli (często mi się to zdarza) i powiedziałem do Ukochanej:

- Szkoda, że nie ma tu “Wielkiej księgi siusiaków”.

- Ależ jest, zobacz tutaj – powiedziała moja Narzeczona, a ja pochyliłem się nad półką. Faktycznie, taka książka dumnie stała na regale.

Razem z koleżankami.

Tak, dobrze widzicie tytuły. “Nocnik nad nocnikami”, “Wielka księga cipek” czy “Boga przecież nie ma”. A do tego obok jeszcze coś dla nieco starszych dziewczynek.

Jak widać, tu mamy do czynienia z “Małą książką”, a nie “Wielką księgą” – najwyraźniej temat nie wymaga aż takiej uwagi.

Zaintrygowany tytułem książki o Bogu (może się tu zabłąkała, może przenieśli ją z działu o religiach) otworzyłem małą książeczkę na losowej stronie.

Czy książka dla dzieci operuje takimi słowami jak “dowód ontologiczny”? Swoją drogą – rozumiem, że nie ma obowiązku wychowywania dzieci w jakiejkolwiek wierze, ale pewien agresywny ton w tej książce budzi jednak mój niepokój.

Na teologii znam się raczej słabo, może to nie jest książka dla mnie. Ale ponieważ nawet z książek dla dzieci można się czegoś dowiedzieć, postanowiłem sięgnąć po tę, z której faktycznie mógłbym coś wynieść. Znowu otworzyłem na losowej stronie i…

…zdębiałem. Jeżeli ktoś nie widzi zbyt dokładnie, oto fragment strony 31.

Wygląda jak skrzyżowanie “Cosmo” z “Hustlerem”. W wersji dla dzieci, oczywiście. Pobieżne przekartkowanie reszty książeczki pozostawiło mnie z uczuciem głębokiego zniesmaczenia. Wszystko to w pobliżu kącika dla dzieci, na jednej z najniższych półek, w zasięgu małych rączek.

Nie wiem, może jestem zbyt konserwatywny, może nie nadaję się na te nowe, wspaniałe czasy. Rozumiem, że dzieci są ciekawe świata. Że tę ciekawość należy zaspokajać. Że poczytaj mi mamo i że książka najlepszą zabawką. Że sam nie mam dzieci, więc co ja się wypowiadam, nie znam się, porozmawiamy za kilka lat. Ale to już chyba przesada. To, co znajdowało się w tych książeczkach, nie nadaje się tu nawet do cytowania, abym nie miał potem wejść z wyszukiwarek jakichś napaleńców, wpisujących dziwne zapytania.

Zastanawiam się, co będzie następne - “Kamasutra dla najmłodszych” czy może “Zrób to sam”? No i czemu nie ma “Wielkiej księgi pośladków, biustów i skórzanych pejczy”? Co znamienne – wszystkie książeczki poruszające tematykę “bez tabu” napisane zostały przez autorów o skandynawskich nazwiskach. Ziemia, która dała nam wikingów, Lego oraz tanie meble do samodzielnego montażu, teraz rodzi autorów tego typu “dzieł”. Coś im do wody sypią czy jak?

wtorek, 13 kwietnia 2010

Cześć tym, co zginęli

Trwa żałoba narodowa. Miałem przygotowane dwie lekkie notki, ale teraz potrzeba wyciszenia, odrobiny refleksji nad kruchością życia i bezsensownością sporów. Teraz jest czas żałoby i przygotowań do pogrzebu. Kiedy się skończy – wróci tez mój blog.

W katastrofie zginęło dwóch Prezydentów Rzeczypospolitej, Pierwsza Dama, marszałkowie Sejmu i Senatu, posłowie, senatorowie, dowódcy wojskowi, najwyżsi urzędnicy ważnych instytucji państwowych, duchowieństwo różnych wyznań, krewni ofiar zbrodni stalinowskiej. Można się zastanawiać nad przewrotnością losu, który pozwolił im położyć się obok tych, którzy 70 lat temu ponieśli najwyższą ofiarę, abyśmy mogli dziś być tymi, kim jesteśmy. Ja – nadal nie potrafię w to uwierzyć, że tych wszystkich ludzi już nie ma między nami.

Cześć ich pamięci.

wtorek, 6 kwietnia 2010

52 książki – podsumowanie pierwszego kwartału

Zgodnie z moim planem, pora na podsumowanie akcji “52 książki” w pierwszym kwartale 2010. Założyłem sobie, że na koniec każdego kwartału nie tylko podam, jakie książki przeczytałem, ale także dla każdej z nich zmieszczę krótką recenzję, opis, z zaznaczeniem, czy daną pozycję polecam, czy odradzam. Warunek do umieszczenia książki w podsumowaniu jest jeden – daną książkę skończyłem czytać w konkretnym kwartale. Dlatego w dzisiejszym zestawieniu jest kilka książek, które zacząłem czytać jeszcze w 2009.

Tym razem podsumowanie nieco opóźnione, ale to wszystko przez święta, sami rozumiecie. Ciasta same się nie zjedzą:)

Od razu zaznaczam, że nie czytałem jednej książki tygodniowo – ale średnią mam na całkiem niezłym poziomie. Na blisko 13 tygodni tego roku przypada 11 przeczytanych książek. Ciekawym, jak to będzie w grudniu… Wtedy, dodatkowo, zamieszczę podsumowanie z ilością przeczytanych stron – i zobaczymy, jak to wygląda. Wprawdzie "strony” w audiobookach czy mbookach będę musiał podać chyba za Biblioteką Narodową, ale chodzi przecież o kwestie orientacyjne. Strona stronie nierówna.

Tak więc – zaczynamy pierwsze podsumowanie.

  • N. Cawthorne “Życie erotyczne wielkich dyktatorów

Trochę pikanterii i ciekawostek z alkowy wielkich tego świata (głównie byłych wielkich), ale całość nie powala na kolana. To raczej taka książka historyczna dla osób niezbyt przekonanych do historii. Mamy więc seks, zdrady, miłość, namiętność “y tysiąc słoni” ([c] Pratchett) na tle wielkich wydarzeń historycznych. Pamiętam, że wielki temu przeczytałem “Życie seksualne wielkich artystów” i tamta książka bardziej mi się podobała – ale z drugiej strony byłem wtedy młodszy:) “Dyktatorów” można przejrzeć, jeśli nudzimy się w pociągu – albo jeśli ktoś ma obsesję na punkcie libido Mao, Hitlera czy Napoleona.

  • P. Wieczorkiewicz “Dylematy historii

Pozycja obowiązkowa dla miłośników…historii alternatywnej. Zwanej też historią kontrfaktyczną. W minionym roku przeczytałem “Co by było gdyby” – ale tamta książka, jako pisana przez Amerykanina, dużo miejsca poświęcała amerykańskiemu punktowi widzenia, a także np. wojnie secesyjnej – czyli czemuś, o czym wiem niewiele, w związku z czym trudno odróżnić fakt od kontrfaktu. Tu autorem jest Polak, więc i punkt widzenia inny, i realia bliższe sercu. Oczywiście takie gdybanie można nazwać bajeczkami dla dorosłych, ale osobiście uważam, że przyjrzenie się historii alternatywnej pozwala nam zauważyć pewne powiązania, ciągi przyczynowo – skutkowe, a tym samym lepiej zrozumieć historię prawdziwą. I – co najistotniejsze – wyciągać z niej wnioski.

  • A. Rodan “Życie erotyczne papieży

Nuda, nuda, nuda – a do tego seks, zdrady, miłość, namiętność, niestety bez słoni. Postanowiłem pójść za ciosem i zajrzeć pod kołdrę wszystkim biskupom Rzymu w historii. Książka opisywała ogólne grzechy i grzeszki papieży (bo – o ile się orientuję – synod trupi orgią seksualną nie był), sporo miejsca poświęcając Borgiom. Taaak, to były czasy… Konkluzja z lektury jest taka, że papież też człowiek, a od wieków dawnych do czasów obecnych jednak wiele się zmieniło. Na szczęście. Książka tylko dla zajadłych antyklerykałów i niewyżytych seksualnie maniaków. Jeśli ktoś cierpi na obie przypadłości – pewnie już ją ma, z notatkami ołówkiem na każdym marginesie.

  • F. Fukuyama “Koniec człowieka

W poprzedniej książce Fukuyama wieścił koniec historii. W tej rewiduje swoje poglądy i twierdzi, że historia się nie skończyła – natomiast podejrzewa, że następuje zmierzch człowieka. Czytanie jest więc szalenie wygodne, bo nie trzeba zaznajamiać się z poprzednią książką, skoro autor odcina się od zawartych w niej tez. Inna sprawa, że za lat kilka może odciąć się i od tych poglądów – ale takie już zbójeckie prawo pisarzy. Fukuyama ciekawie rysuje obraz przyszłego społeczeństwa, w którym rozwój nauki, zwłaszcza inżynierii genetycznej i medycyny, może prowadzić do subtelnego odrodzenia się eugeniki, zmian w konstrukcji społeczeństw, problemów ekonomicznych i temu podobnych atrakcji. Do przeczytania pod rozwagę. W końcu nie zawsze zastanawiamy się nad tym, jak prozac może zmienić świat w przyszłości. Oraz czy ADHD faktycznie jest chorobą – i co z tego wynika dla nas wszystkich.

  • A. Ziemiański “Dziennik czasu plagi

Historia dobra, nawet bardzo dobra – ale jeśli kogoś kusi opis podróży przez opustoszały, ogarnięty dziwną epidemią kraj, to stanowczo polecam “Komórkę” S. Kinga przed “Dziennikiem…” Ziemiańskiego. Dla mnie jest to jednak nieco naciągane, że naukowiec, wyruszający do opustoszałej strefy, otoczonej wojskowym kordonem, a zamieszkałej przez wyznawców tajemniczego kultu – po zagubieniu się przystaje do motocyklowego gangu, z czasem zostając jego hersztem. Niemniej, jeśli przymkniemy oko na takie “bardziej-niż-hollywoodzkie” zwroty akcji, to opowieść jest wartka, zręcznie poprowadzona, miła w czytaniu i w sam raz na odprężenie. O ile ktoś lubi tego typu realia.

  • J. Dukaj “Perfekcyjna niedoskonałość

Jedno słowo: Dukaj. Kto zna, ten wie. Kto nie zna – niech pozna. Lojalnie uprzedzam, że lekko nie jest. Dukaj bowiem nie bawi się w przedstawianie wykreowanego przez siebie świata, aby czytelnik mógł łatwo się po nim poruszać. Dukaj wrzuca czytelnika w sam środek nowej rzeczywistości, a następnie, urywkami, tłumaczy o co w tym wszystkim chodzi. “Perfekcyjna niedoskonałość” nie ma może takiej siły rażenia jak “Lód” (i nie ma tysiąca stron), nie jest może tak łatwo przyswajalna – ale należy pamiętać, że to są dwie zupełnie różne historie, książki, nawet stylistyki. No i tu mamy do czynienia dopiero z pierwszą częścią planowanego cyklu. Opowieść o wskrzeszeńcu, kosmicznym podróżniku z XXI wieku, odtworzonym z resztek DNA w XXIX wieku, starającym się odnaleźć w nowej rzeczywistości – i grającym ważną rolę w zakulisowych knowaniach – potrafi wciągnąć. Nie można tylko się poddawać, gdy coś będzie niejasne – z czasem pojmiemy wszystko. A wizję wirtualnego tworzenie siebie z nanocząsteczek w dowolnym miejscu uważam za niezwykle kuszącą. Aż chciałoby się jakoś dożyć to tego XXIX wieku…

  • S. Lem “Opowieści o pilocie Pirxie

Przyznaję się bez bicia – mój pierwszy kontakt z Lemem. Wcześniej po prostu nie mogłem strawić tego, co ten człowiek pisał. Tym razem poszło łatwiej. Ale – i to będzie wtręt mocno osobisty – zawiodłem się. Spodziewałem się nieco bardziej zakręconych historyjek, a tu – zwykłe, reporterskie wręcz opowiadania o tym, jak to będziemy latać na odległe planety (z wykorzystaniem taśmowych systemów zapisu pamięci i temu podobnych eksponatów), plus od czasu do czasu wątek moralizatorski, do rozważenia po lekturze.. Z ręką na sercu – wolę Dicka z jego niejasnymi, pokrętnymi opowiadaniami i zaskakującymi zakończeniami. Z drugiej strony – Dick  był paranoikiem, uważającym Lema za grupkę pisarzy na usługach komunistycznego wywiadu, więc u niego niezwykłość to chleb powszedni. Lem to twardy realista, u niego nie ma miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia. Gdyby Lem pisał “Z archiwum X”, byłoby to skrzyżowanie “Miasteczka Twin Peaks” z “House” – niby jest jakaś tajemnica, ale na końcu zawsze okazuje się, że to był toczeń. Niemiej szacunek dla Lema za przewidzenie w 2000 r., że Lepper zostanie premierem. Przeczytać “Opowieści…” warto, choćby dla znajomości klasyki.

  • J. Heller “Paragraf 22

Wydaje się, że każdy zna treść paragrafu 22 – osoba chora psychicznie ma prawo do zwolnienia z udziału w działaniach wojennych, niemniej każdy, kto wystąpi z taką prośbą, prawidłowo rozpoznaje zagrożenie wynikające z toczenia walk, a tym samym nie można mówić o zaburzeniach psychicznych, więc zwolnienie nie przysługuje. Jednak paragraf 22 to wyjaśnienie na każde świństwo, każde szaleństwo świata ogarniętego wojną. To kruczek, dzięki któremu dowolna podłość ujdzie nam płazem, bo popełniliśmy ją w majestacie prawa – dla jakiegoś wyższego celu, słusznego bądź nie. O ile większość książek o II WŚ (i nie tylko o niej), jak też i filmów takich jak “Szeregowiec Ryan” czy “Helikopter w ogniu” pokazuje, że wojna to zło, śmierć i cierpienie, o tyle pozycje takie jak “Paragraf 22” czy “Czas apokalipsy” mówią wprost – wojna to szaleństwo. Koniec, kropka. Nie doszukujmy się w tym sensu, nie starajmy się sobie tego wytłumaczyć. Wojna to szaleństwo. Pozycja obowiązkowa, nawet jeśli nigdy nie zaszpanujemy przeczytaniem Hellera w żadnym towarzystwie.

  • D. Logan “Tribal leadership

Darmowy audiobook ściągnięty ze strony sklepu z obuwiem. Brzmi ciekawie? I jest ciekawe. "”Plemienne przywództwo” nie jest żadnym nowym spojrzeniem, żadnym genialnym odkryciem w dziedzinie zarządzania. To raczej dostrzeżenie tego, co w wielu firmach działa od dawna – i pozwala im odnosić sukcesy. To pokazanie, że przeszczepienie sposobów budowania relacji na podstawowym, ludzkim poziomie, z pewnością zaowocuje w biznesie. Tworzenie związków międzyludzkich poczynając od najprostszej formy, jaką jest trójkąt, aby docelowo oprzeć się na utworzonej w ten sposób sieci, jest tak proste, że aż chce się zakrzyknąć “czemu ja na to nie wpadłem” – na szczęście są ludzie, którzy patrzą z boku, dostrzegają i potem piszą książki. A ponieważ “Tribal leadership” to typowy amerykański poradnik, można spodziewać się powtarzania kilku tez z coraz to nowymi przykładami. Na szczęście – co też jest charakterystyczne dla amerykańskich książek gatunku “how to” – owe przykłady są niezwykle inspirujące i energetyczne. Do przeczytania z rana, przed pracą.

  • N. Machiavelli “Książe

Za tą książką i jej autorem ciągnie się pogląd, że cel uświęca środki. Tym samym “Książę” jest automatycznie kojarzony ze złem, podstępem i świństwem – czyli współczesną polityką. Moim zdaniem – niesłusznie. Machiavelli był patriotą, pragnącym dla Włoch jak najlepiej – więc celem, uświęcającym wszelkie środki, były wielkie Włochy. Hasło “Honor i Ojczyzna” przebudowano na “Ojczyzna, potem długo, długo nic – i dopiero Honor”. Książka, jako zbiór dobrych rad do rządzenia księstwem, jest oczywiście sprzedawana jako podręcznik dla biznesu, ale w sumie niektóre z porad można spokojnie (z czystym sumieniem) wykorzystać w kierowaniu firmą. Choć rządzenie wg Machiavellego opiera się głównie na utrzymywaniu przeciwników w stanie niepewności, skłócenia czy zależności, wszystko to jest czynione dla dobra poddanych. To oni, jako faktyczne księstwo, są podstawą władzy – i to o nich należy wpierw pamiętać. Jeśli spojrzymy na “Księcia” w taki sposób, zobaczymy, że Machiavelli od współczesnej polityki jest równie daleko, jak programy TVP od jakiejkolwiek misji. Na takich polityków, a właściwie mężów stanu, przyjdzie nam chyba jeszcze poczekać. Do przeczytania i wyrobienia sobie własnego zdania.

  • M. Ciszewski “www.1939.com.pl

Kolejny darmowy audiobook – otrzymany w promocji Orange. Tej książki słuchałem absolutnie wszędzie – żałowałem wręcz, że mój leciwy odtwarzacz nie jest wodoodporny, bo wtedy mógłbym jej słuchać pod prysznicem. Tak wciągającej opowieści już dawno nie spotkałem. Historia batalionu, który zamiast do Afganistanu w 2009 roku, trafia na pole walki w 1939 roku to tylko na początku czysta fantastyka – potem jest już tylko, wybaczcie kolokwializm, kopanie hitlerowców w cztery litery. I powiewająca w tle biało – czerwona. Gdyby do szkół weszło wychowanie patriotyczne, powieść Ciszewskiego powinna być lekturą obowiązkową, podręcznikiem. Takiej dawki porządnego, jednak niezbyt nachalnego patriotyzmu nie spotyka się codziennie. Po akcjach komandosów GROM w nazistowskim sztabie mimowolnie się uśmiechałem. Autor jest bardzo sprawnym rzemieślnikiem, który łączy z zegarmistrzowską precyzją wszystkie elementy kinowego hitu – jest walka, jest zdrada, jest miłość, jest wzruszenie, jest humor – jest wreszcie niesamowita ilość dobrej rozrywki. Nie chciałem wyjmować słuchawek z uszu i zaręczam, że będziecie mieć tak samo. A ponieważ są już kolejne książki z tego cyklu - “www.1944.waw.pl” oraz “Major”, to mam nadzieję, że na nich się nie zawiodę, gdy je wreszcie przeczytam.

I tak się kończy podsumowanie pierwszego kwartału. Już na początku kwietnia skończyłem czytać jeszcze jedną świetną książkę, ale o tym – za trzy miesiące.

PS: a jako ilustracja, ponieważ nie miałem żadnego fajnego zdjęcia książki:) – taka świąteczna, wiosenna dekoracja, wykonana przez moja Narzeczoną. Ot, dla przedłużenia świątecznego klimatu…

 
www.speedbloggertemplate.co.cc. Powered by Blogger.com