Zgodnie z moim planem, pora na podsumowanie akcji “52 książki” w pierwszym kwartale 2010. Założyłem sobie, że na koniec każdego kwartału nie tylko podam, jakie książki przeczytałem, ale także dla każdej z nich zmieszczę krótką recenzję, opis, z zaznaczeniem, czy daną pozycję polecam, czy odradzam. Warunek do umieszczenia książki w podsumowaniu jest jeden – daną książkę skończyłem czytać w konkretnym kwartale. Dlatego w dzisiejszym zestawieniu jest kilka książek, które zacząłem czytać jeszcze w 2009.
Tym razem podsumowanie nieco opóźnione, ale to wszystko przez święta, sami rozumiecie. Ciasta same się nie zjedzą:)
Od razu zaznaczam, że nie czytałem jednej książki tygodniowo – ale średnią mam na całkiem niezłym poziomie. Na blisko 13 tygodni tego roku przypada 11 przeczytanych książek. Ciekawym, jak to będzie w grudniu… Wtedy, dodatkowo, zamieszczę podsumowanie z ilością przeczytanych stron – i zobaczymy, jak to wygląda. Wprawdzie "strony” w audiobookach czy mbookach będę musiał podać chyba za Biblioteką Narodową, ale chodzi przecież o kwestie orientacyjne. Strona stronie nierówna.
Tak więc – zaczynamy pierwsze podsumowanie.
Trochę pikanterii i ciekawostek z alkowy wielkich tego świata (głównie byłych wielkich), ale całość nie powala na kolana. To raczej taka książka historyczna dla osób niezbyt przekonanych do historii. Mamy więc seks, zdrady, miłość, namiętność “y tysiąc słoni” ([c] Pratchett) na tle wielkich wydarzeń historycznych. Pamiętam, że wielki temu przeczytałem “Życie seksualne wielkich artystów” i tamta książka bardziej mi się podobała – ale z drugiej strony byłem wtedy młodszy:) “Dyktatorów” można przejrzeć, jeśli nudzimy się w pociągu – albo jeśli ktoś ma obsesję na punkcie libido Mao, Hitlera czy Napoleona.
Pozycja obowiązkowa dla miłośników…historii alternatywnej. Zwanej też historią kontrfaktyczną. W minionym roku przeczytałem “Co by było gdyby” – ale tamta książka, jako pisana przez Amerykanina, dużo miejsca poświęcała amerykańskiemu punktowi widzenia, a także np. wojnie secesyjnej – czyli czemuś, o czym wiem niewiele, w związku z czym trudno odróżnić fakt od kontrfaktu. Tu autorem jest Polak, więc i punkt widzenia inny, i realia bliższe sercu. Oczywiście takie gdybanie można nazwać bajeczkami dla dorosłych, ale osobiście uważam, że przyjrzenie się historii alternatywnej pozwala nam zauważyć pewne powiązania, ciągi przyczynowo – skutkowe, a tym samym lepiej zrozumieć historię prawdziwą. I – co najistotniejsze – wyciągać z niej wnioski.
Nuda, nuda, nuda – a do tego seks, zdrady, miłość, namiętność, niestety bez słoni. Postanowiłem pójść za ciosem i zajrzeć pod kołdrę wszystkim biskupom Rzymu w historii. Książka opisywała ogólne grzechy i grzeszki papieży (bo – o ile się orientuję – synod trupi orgią seksualną nie był), sporo miejsca poświęcając Borgiom. Taaak, to były czasy… Konkluzja z lektury jest taka, że papież też człowiek, a od wieków dawnych do czasów obecnych jednak wiele się zmieniło. Na szczęście. Książka tylko dla zajadłych antyklerykałów i niewyżytych seksualnie maniaków. Jeśli ktoś cierpi na obie przypadłości – pewnie już ją ma, z notatkami ołówkiem na każdym marginesie.
W poprzedniej książce Fukuyama wieścił koniec historii. W tej rewiduje swoje poglądy i twierdzi, że historia się nie skończyła – natomiast podejrzewa, że następuje zmierzch człowieka. Czytanie jest więc szalenie wygodne, bo nie trzeba zaznajamiać się z poprzednią książką, skoro autor odcina się od zawartych w niej tez. Inna sprawa, że za lat kilka może odciąć się i od tych poglądów – ale takie już zbójeckie prawo pisarzy. Fukuyama ciekawie rysuje obraz przyszłego społeczeństwa, w którym rozwój nauki, zwłaszcza inżynierii genetycznej i medycyny, może prowadzić do subtelnego odrodzenia się eugeniki, zmian w konstrukcji społeczeństw, problemów ekonomicznych i temu podobnych atrakcji. Do przeczytania pod rozwagę. W końcu nie zawsze zastanawiamy się nad tym, jak prozac może zmienić świat w przyszłości. Oraz czy ADHD faktycznie jest chorobą – i co z tego wynika dla nas wszystkich.
Historia dobra, nawet bardzo dobra – ale jeśli kogoś kusi opis podróży przez opustoszały, ogarnięty dziwną epidemią kraj, to stanowczo polecam “Komórkę” S. Kinga przed “Dziennikiem…” Ziemiańskiego. Dla mnie jest to jednak nieco naciągane, że naukowiec, wyruszający do opustoszałej strefy, otoczonej wojskowym kordonem, a zamieszkałej przez wyznawców tajemniczego kultu – po zagubieniu się przystaje do motocyklowego gangu, z czasem zostając jego hersztem. Niemniej, jeśli przymkniemy oko na takie “bardziej-niż-hollywoodzkie” zwroty akcji, to opowieść jest wartka, zręcznie poprowadzona, miła w czytaniu i w sam raz na odprężenie. O ile ktoś lubi tego typu realia.
Jedno słowo: Dukaj. Kto zna, ten wie. Kto nie zna – niech pozna. Lojalnie uprzedzam, że lekko nie jest. Dukaj bowiem nie bawi się w przedstawianie wykreowanego przez siebie świata, aby czytelnik mógł łatwo się po nim poruszać. Dukaj wrzuca czytelnika w sam środek nowej rzeczywistości, a następnie, urywkami, tłumaczy o co w tym wszystkim chodzi. “Perfekcyjna niedoskonałość” nie ma może takiej siły rażenia jak “Lód” (i nie ma tysiąca stron), nie jest może tak łatwo przyswajalna – ale należy pamiętać, że to są dwie zupełnie różne historie, książki, nawet stylistyki. No i tu mamy do czynienia dopiero z pierwszą częścią planowanego cyklu. Opowieść o wskrzeszeńcu, kosmicznym podróżniku z XXI wieku, odtworzonym z resztek DNA w XXIX wieku, starającym się odnaleźć w nowej rzeczywistości – i grającym ważną rolę w zakulisowych knowaniach – potrafi wciągnąć. Nie można tylko się poddawać, gdy coś będzie niejasne – z czasem pojmiemy wszystko. A wizję wirtualnego tworzenie siebie z nanocząsteczek w dowolnym miejscu uważam za niezwykle kuszącą. Aż chciałoby się jakoś dożyć to tego XXIX wieku…
Przyznaję się bez bicia – mój pierwszy kontakt z Lemem. Wcześniej po prostu nie mogłem strawić tego, co ten człowiek pisał. Tym razem poszło łatwiej. Ale – i to będzie wtręt mocno osobisty – zawiodłem się. Spodziewałem się nieco bardziej zakręconych historyjek, a tu – zwykłe, reporterskie wręcz opowiadania o tym, jak to będziemy latać na odległe planety (z wykorzystaniem taśmowych systemów zapisu pamięci i temu podobnych eksponatów), plus od czasu do czasu wątek moralizatorski, do rozważenia po lekturze.. Z ręką na sercu – wolę Dicka z jego niejasnymi, pokrętnymi opowiadaniami i zaskakującymi zakończeniami. Z drugiej strony – Dick był paranoikiem, uważającym Lema za grupkę pisarzy na usługach komunistycznego wywiadu, więc u niego niezwykłość to chleb powszedni. Lem to twardy realista, u niego nie ma miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia. Gdyby Lem pisał “Z archiwum X”, byłoby to skrzyżowanie “Miasteczka Twin Peaks” z “House” – niby jest jakaś tajemnica, ale na końcu zawsze okazuje się, że to był toczeń. Niemiej szacunek dla Lema za przewidzenie w 2000 r., że Lepper zostanie premierem. Przeczytać “Opowieści…” warto, choćby dla znajomości klasyki.
Wydaje się, że każdy zna treść paragrafu 22 – osoba chora psychicznie ma prawo do zwolnienia z udziału w działaniach wojennych, niemniej każdy, kto wystąpi z taką prośbą, prawidłowo rozpoznaje zagrożenie wynikające z toczenia walk, a tym samym nie można mówić o zaburzeniach psychicznych, więc zwolnienie nie przysługuje. Jednak paragraf 22 to wyjaśnienie na każde świństwo, każde szaleństwo świata ogarniętego wojną. To kruczek, dzięki któremu dowolna podłość ujdzie nam płazem, bo popełniliśmy ją w majestacie prawa – dla jakiegoś wyższego celu, słusznego bądź nie. O ile większość książek o II WŚ (i nie tylko o niej), jak też i filmów takich jak “Szeregowiec Ryan” czy “Helikopter w ogniu” pokazuje, że wojna to zło, śmierć i cierpienie, o tyle pozycje takie jak “Paragraf 22” czy “Czas apokalipsy” mówią wprost – wojna to szaleństwo. Koniec, kropka. Nie doszukujmy się w tym sensu, nie starajmy się sobie tego wytłumaczyć. Wojna to szaleństwo. Pozycja obowiązkowa, nawet jeśli nigdy nie zaszpanujemy przeczytaniem Hellera w żadnym towarzystwie.
Darmowy audiobook ściągnięty ze strony sklepu z obuwiem. Brzmi ciekawie? I jest ciekawe. "”Plemienne przywództwo” nie jest żadnym nowym spojrzeniem, żadnym genialnym odkryciem w dziedzinie zarządzania. To raczej dostrzeżenie tego, co w wielu firmach działa od dawna – i pozwala im odnosić sukcesy. To pokazanie, że przeszczepienie sposobów budowania relacji na podstawowym, ludzkim poziomie, z pewnością zaowocuje w biznesie. Tworzenie związków międzyludzkich poczynając od najprostszej formy, jaką jest trójkąt, aby docelowo oprzeć się na utworzonej w ten sposób sieci, jest tak proste, że aż chce się zakrzyknąć “czemu ja na to nie wpadłem” – na szczęście są ludzie, którzy patrzą z boku, dostrzegają i potem piszą książki. A ponieważ “Tribal leadership” to typowy amerykański poradnik, można spodziewać się powtarzania kilku tez z coraz to nowymi przykładami. Na szczęście – co też jest charakterystyczne dla amerykańskich książek gatunku “how to” – owe przykłady są niezwykle inspirujące i energetyczne. Do przeczytania z rana, przed pracą.
Za tą książką i jej autorem ciągnie się pogląd, że cel uświęca środki. Tym samym “Książę” jest automatycznie kojarzony ze złem, podstępem i świństwem – czyli współczesną polityką. Moim zdaniem – niesłusznie. Machiavelli był patriotą, pragnącym dla Włoch jak najlepiej – więc celem, uświęcającym wszelkie środki, były wielkie Włochy. Hasło “Honor i Ojczyzna” przebudowano na “Ojczyzna, potem długo, długo nic – i dopiero Honor”. Książka, jako zbiór dobrych rad do rządzenia księstwem, jest oczywiście sprzedawana jako podręcznik dla biznesu, ale w sumie niektóre z porad można spokojnie (z czystym sumieniem) wykorzystać w kierowaniu firmą. Choć rządzenie wg Machiavellego opiera się głównie na utrzymywaniu przeciwników w stanie niepewności, skłócenia czy zależności, wszystko to jest czynione dla dobra poddanych. To oni, jako faktyczne księstwo, są podstawą władzy – i to o nich należy wpierw pamiętać. Jeśli spojrzymy na “Księcia” w taki sposób, zobaczymy, że Machiavelli od współczesnej polityki jest równie daleko, jak programy TVP od jakiejkolwiek misji. Na takich polityków, a właściwie mężów stanu, przyjdzie nam chyba jeszcze poczekać. Do przeczytania i wyrobienia sobie własnego zdania.
Kolejny darmowy audiobook – otrzymany w promocji Orange. Tej książki słuchałem absolutnie wszędzie – żałowałem wręcz, że mój leciwy odtwarzacz nie jest wodoodporny, bo wtedy mógłbym jej słuchać pod prysznicem. Tak wciągającej opowieści już dawno nie spotkałem. Historia batalionu, który zamiast do Afganistanu w 2009 roku, trafia na pole walki w 1939 roku to tylko na początku czysta fantastyka – potem jest już tylko, wybaczcie kolokwializm, kopanie hitlerowców w cztery litery. I powiewająca w tle biało – czerwona. Gdyby do szkół weszło wychowanie patriotyczne, powieść Ciszewskiego powinna być lekturą obowiązkową, podręcznikiem. Takiej dawki porządnego, jednak niezbyt nachalnego patriotyzmu nie spotyka się codziennie. Po akcjach komandosów GROM w nazistowskim sztabie mimowolnie się uśmiechałem. Autor jest bardzo sprawnym rzemieślnikiem, który łączy z zegarmistrzowską precyzją wszystkie elementy kinowego hitu – jest walka, jest zdrada, jest miłość, jest wzruszenie, jest humor – jest wreszcie niesamowita ilość dobrej rozrywki. Nie chciałem wyjmować słuchawek z uszu i zaręczam, że będziecie mieć tak samo. A ponieważ są już kolejne książki z tego cyklu - “www.1944.waw.pl” oraz “Major”, to mam nadzieję, że na nich się nie zawiodę, gdy je wreszcie przeczytam.
I tak się kończy podsumowanie pierwszego kwartału. Już na początku kwietnia skończyłem czytać jeszcze jedną świetną książkę, ale o tym – za trzy miesiące.
PS: a jako ilustracja, ponieważ nie miałem żadnego fajnego zdjęcia książki:) – taka świąteczna, wiosenna dekoracja, wykonana przez moja Narzeczoną. Ot, dla przedłużenia świątecznego klimatu…