czwartek, 30 lipca 2009

Warto nosić aparat...

Zawsze noszę ze sobą aparat fotograficzny. Choć niektórzy dziwnie na mnie patrzą, choć to zawsze kilka dodatkowych gramów, plus zapasowe baterie i kabel do komputera, choć czasem zajmuje cenne miejsce w torbie - aparat to jest coś, bez czego z domu się nie ruszam.
Nie jest to jakaś wypasiona lustrzanka, to zwykły, mały aparat kompaktowy Samsunga, ze słabym (3x) zoomem optycznym. Ale sprawdza się. Choć gdyby ktoś z Was chciał mnie akurat wspomóc jakimś lepszym sprzętem, to nie pogardzę:)
Chyba cały czas liczę na to, że kiedyś uda mi się zrobić zdjęcia lądującego UFO.
Ale póki co chodzę sobie po świecie i od czasu do czasu pstryknę jakąś fotkę. A to mnie zachwyci jakiś budynek, a to widok. Wiecie jak jest...
A dziś od rana poczułem się jak reporter...no, może przesadzam, ale prawie. Gdy rano na Kołobrzeskiej w Gdańsku zobaczyłem straż pożarną i policję przy wypadku motocyklowym, natychmiast blipnąłem o tym. Gdy dotarłem do pracy, okazało się, że portal MM Trójmiasto poszukuje zdjęć z tego wypadku. A ja - akurat kilka "strzeliłem" czekając na kolejkę na przystanku Gdańsk Przymorze - Uniwersytet (jedna z bardziej nietrafionych nazw SKM). Wysłałem im więc moje fotki, a MM Trójmiasto zilustrowało nimi artykuł o wypadku.
Mówcie mi fotoreporter.
Aparat przydaje się również do uchwycenia scenek nietypowych, śmiesznych - których lada moment może już nie być. Ot, jak choćby dziś, po południu, pod halą Olivia w Gdańsku. Stoi tam jeden z tych wielkich ekranów, które oślepiają kierowców. Dziś jednak prezentował się tak, jak na zamieszczonym poniżej zdjęciu.

Ciekawe, co jest w tym folderze, prawda?

środa, 29 lipca 2009

Gdańsk 2030?

Niedawno na portalu bryla.pl ukazał się artykuł prezentujący jedno z założeń rozwoju Paryża do roku 2030. Okazuje się, że francuskie władze, z prezydentem Sarkozy na czele, planują przebudować i zmodernizować stolicę tak, aby można było ją nazwać nowoczesnym, prężnym i przyjaznym miastem.
Podkreslę - rok 2030. Jedna z wielu koncepcji. Wsparcie władz.
Czy polskie miasta mają tez takie wizje? Sporo się mówiło o strategii dla całego kraju "Polska w 2030", ale czy poszczególne metropolie (a do takiego miana wiele polskich miast chce aspirować) wiedzą, jak będą wyglądać za kilkadziesiąt lat?
Polecam wpisać w Google "Warszawa 2030" albo "Gdańsk 2030". Albo dowolne polskie miasto i sprawdzić, czy kto już pomyslał o przyszłosci. Okazuje się, że takich planów nie ma - a nawet jeżeli są, to raczej nie są łatwo dostępne.
Trzeba mieć swiadomosć, że mówimy tu o wizjach, które niekoniecznie muszą przekształcić się w realne plany - niemniej są to zawsze wizje, które mogą być podstawą do dyskusji. Które pokażą możliwosci rozwoju. A u nas - nic. Jakby żadnej wizji nie było. Jest tylko trwanie...

poniedziałek, 20 lipca 2009

Hewelianum


W sobotę byliśmy na pierwszych urodzinach gdańskiego Centrum Hewelianum. Luuuudzie, nie miałem pojęcia, że to są aż tak rozległe - i świetnie zorganizowane - tereny. Polecam gorąco wszystkim...nawet na niedzielny spacer z rodziną. W końcu w Gdańsku nie ma aż tylu parków (choć zieleni jest masa).
Co do samych urodzin Hewelianum - masa atrakcji, my skorzystaliśmy z wycieczki po terenie centrum z przewodnikiem oraz dwóch wykładów: o Napoleonie w Gdańsku i o życiu francuskiej damy w początkach XIX w. Dodatkowo zobaczyliśmy świetną, interaktywną wystawę "Człowiek i pocisk" - wystawa (chyba) jest darmowa, wystarczy wejść na Górę Gradową pod wielki krzyż, a następnie ruszyć szlakiem odnowionych bunkrów...
I nawet deszcz nam nie przeszkadzał. Choć padało akurat, jak byliśmy pod dachem, na wykładzie:) A że przez cały spacer mocno prażyło, więc wykład w chłodnej sali był zbawieniem...choć i bez tego byśmy się na niego wybrali, bo był autentycznie ciekawy.
To teraz każdy w Gdańsku i okolicach - pakujemy butelkę wody i ruszamy na Grodzisko!
Na zdjęciu - cegły, z których zrobione są bunkry, z pięknie zachowaną nazwą cegielni (Kolibki, są też cegły z Kokoszek).

środa, 15 lipca 2009

Znowu Leclerc

W miniony weekend postanowilimsy wykorzystać owe rabaty do Leclerca, o których niedawno wspominałem. W końcu 30% zniżki piechota nie chodzi - nawet jesli są to pieniądze, które potem i tak trzeba będzie wydać w tym samym sklepie...
A że akurat było zapotrzebowanie na większą ilosć alkoholu w związku z pewną dużą imprezą, poszlismy do Leclerca, na dział alkoholowy, umówić się na kupno sporej ilosci wina i wódki. Wprawdzie w sobotę okazało się, ze niemożliwoscią jest zastać kierownika działu alkoolowego, ale już w poniedzialek, wspólnymi siłami, przez telefon udało się wpierw złożyć, a następnie potwierdzić zamówienie. Wszystko miało być gotowe już w piątek...
W piątek po pracy okazało się (ponownie), że kierownik alkoholi jest nieosiągalny (człowiek kończy pracę po południu), a nikt z pracowników nie był jako zorientowany, o co z tym zamówieniem chodzi... Lekko zdenerwowani rozglądalismy się po półkach, stwierdzając, że niestety, ale nie udałoby się nam skompletować zamówionej iloci tylko tym, co stoi na półkach. Po kilkunastu minutach pojawiła się jaka pani, kierownik sklepu albo ktos równie ważny - i dowiedzielismy się, że owszem - nasze zamówienie jest w magazynie, ale nie jest przygotowane do wydania, a w piątek wieczorem jest "na sklepie" tylko jeden człowiek, który mógłby wejsć do magazynu - niestety jest on z działu "kosmetyki", więc najwyraźniej nie da sobie rady... Nie wiem, jakie trzeba mieć kwalifikacje, aby odróżnić wino białe od czerwonego, ale najwyraźniej jet to jaka wiedza tajemna. A ponieważ towar został złożony na wysoko umiejscowionej palecie, to ja sam również nie mogłem się po niego pofatygować.
W związku z powyzszym, następnego dnia rankiem, nawet jeszcze przed sniadaniem, poszlismy po raz kolejny do hiermarketu. Od progu - pierwszy sukces, jest kierownik alkoholi. I szybkie sprowadzenie na ziemię - on nic nie wie o żadnym zamówieniu!
No, ale miał chłop serce, poszedł, poszukał...i wrócił z informację, że wino jest, ale wódki nie ma. No kurde, wczoraj była, a dzis nie ma!?
Zaczelismy sie rozglądać za wódką na półkach - poszukiwalismy konkretnie pólitrowych flaszek "Smirnoffa". I tu kolejne rozczarowanie - prawie nie ma wódki w półlitrowych butelkach. Prawie, bo była tylko jednej marki. "Smirnoff". I to w iloci wręcz przytłaczającej, gdy porównać do zapasów innych trunków. Podejrzewam, że pan kierownik, który nie miał pojęcia o zamówieniu (a wszyscy zapewniali, że mu przekażą, zresztą kto musiał złożyć to zamówienie) wyłożył "naszą" wódkę na półkę...
Leclerc - przepływ informacji macie do kitu!

poniedziałek, 6 lipca 2009

Sailing show

Ten show nazywał się po prostu "Sailing"...niby nic szczególnego, ale robił wrażenie. Jak mi się uda, wrzucę na YouTube inne filmy z tego pokazu.

Po żaglowcach...

Wczoraj oglądałem paradę wielkich żaglowców na wodach Zatoki Gdańskiej - niesamowite widowisko. To trzeba zobaczyć, tego nie da się opisać (a ponieważ nie mam jakiegoś niesamowitego zoomu w aparacie, to i z pokazaniem jest problem). Cały przemarsz przed zachwyconymi plażowiczami trwał kilka godzin, ale warto było stać i podziwiać - pomimo wiatru i słońca chowającego się za chmurami. Zazdrościć można tylko tym, którzy mieli do dyspozycji motorówki bądź śmigłowce - oni to musieli mieć widok!
A w piątek byliśmy w Gdyni, obejrzeć statki z bliska i zobaczyć pokaz typu "światło i dźwięk". Wielkie brawa dla Gdyni za zorganizowanie takiej imprezy, wszystko było imponujące, ale... No właśnie, zawsze musi być jakieś ale. Kilka rys pojawiło się na tym pięknym obrazku:
  • Gdy tylko wysiedliśmy w Gdyni z SKM, stwierdziliśmy, że mamy ochotę na shake'a. I to takiego zwykłego, z McDonald's. Ludzie z Gdyni już wiedzą, w czym problem...w centrum Gdyni nie ma ani jednego McD! Nie jadam tam często, ale gdy raz miałem ochotę na coś, to byłem w niezłym szoku, że tej akurat restauracji nie ma w Gdyni. Wydawało mi się, że McDonald's to podstawowy składnik zbilansowanej diety zwierzęcia miejskiego - jak w tej Gdyni sobie bez niego radzą?
  • Prowadząca pokaz - wprawdzie odezwała się tylko na początku i końcu, ale zachowywała się jak uczennica na szkolnej akademii, a nie konferansjer przed kilkutysięczną widownią. No i na dodatek - po zakończeniu całej imprezy czekaliśmy, czekaliśmy...wreszcie stwierdziliśmy, że to już chyba koniec i odwróciliśmy się plecami do sceny. Gdy już byliśmy blisko wyjścia (a staliśmy pod samą sceną), pani się ożywiła i zaczęła informować, że to już koniec, że dziękujemy - rychło w czas.
  • Sam pokaz fajerwerków...kto jest na tyle inteligentny, aby odpalać je niezbyt wysoko za sceną? Jak już wspomniałem, staliśmy tuż przed sceną, więc widzieliśmy tylko końcówki pióropuszy... A wystarczyłoby inaczej ustawić scenę albo odpalać je nad Akwarium. No cóż - nie wiem, w jakiej odległości trzeba było być od sceny, aby coś widzieć - ale w takim razie po co prowadząca zapraszała pod scenę?
  • Powrót - nowoczesne tablice na przystanku SKM w Gdyni mogą pokazywać trzy następne kolejki...ale pokazywały tylko jedną. W związku z czym nieświadomy czestotliwości kursowania tłum uparł się, że wciśnie się do jednej kolejki. Po doświadczeniach z powrotu z koncertu Kylie - byłem bardzo zawiedziony.
Żeby jednak nie być zupełnym malkontentem powiem, że przedstawienie było znakomite. Jeden z występujących uległ wprawdzie kontuzji (chłopak z nunchaku - ktoś wie, co z nim?), ale pokaz artystów momentami zapierał dech w piersiach. Co tu dużo mówić - oto próbka. I to jeszcze ta z początku, zanim tancerze się rozkręcili...

Ale to w następnym poście.
 
www.speedbloggertemplate.co.cc. Powered by Blogger.com