piątek, 2 lipca 2010

Co robić w wakacje?

OK, wiem, że większość moich Czytelników nie ma wakacji, najwyżej urlop, niemniej mam nadzieję, że przesłanie jest jasne – latem nie wolno siedzieć w murach własnego domu! Należy wyjść, wyjechać – i zobaczyć coś, czego nie zobaczylibyśmy w domu, oglądając w telewizji naszych polityków.

Ale co takiego można zobaczyć? Dokąd pojechać? W co się bawić?

Te pytania mogłyby wisieć groźnie w powietrzu, na szczęście z odpowiedzią przychodzi Wasz ulubiony (jak mniemam) blog. Bazując na własnym, kilkuletnim doświadczeniu w odwiedzaniu pewnego rodzaju imprez, pokusiłem się o przegląd czterech niezłych (moim zdaniem) wydarzeń. Mam nadzieję, że lubicie rycerskie klimaty, bo szczęk oręża i faceci zakuci w blachy będą nam towarzyszyć do końca tej wbrew pozorom nie takiej długiej, za to pełnej zdjęć i filmów, notki. No, z jednym odstępstwem:)

Zaczynamy od klasyki, bitwy bitew i inscenizacji nad inscenizacjami, czyli na tapecie ląduje…

Grunwald

Sześćset lat temu połączone wojska polskie, litewskie i tatarskie wycięły w pień kwiat rycerstwa europejskiego, walczącego pod kierownictwem Krzyżaków. Historia znana, opisana i sfilmowana – a od wielu lat także dość widowiskowo odtwarzana. Widowiskowo – bo z zabawy w bitwę zrobiono faktyczne widowisko, oglądane przez kilkaset tysięcy widzów. W tym roku, z racji okrągłej rocznicy, ma paść rekord widzów.

Kto żyw – pędzi na Grunwald!

Co czeka nas na miejscu? Przemarsze dzielnych rycerzy, wioska rycerska, spory targ ze wszystkim, co można nabyć (od drewnianych mieczy i tarcz po baloniki). No i oczywiście samą bitwa – poczynając od dwóch nagich mieczy, poprzez spalenie stogu siana (wtedy na pole bitwy wkraczają strażacy), wszystkie ważniejsze fazy bitwy, aż do ostatecznego zwycięstwa, odniesionego przez…nie, nie będę psuć niespodzianki.

Widowiskowość ma jednak swoje wady. Pamiętacie, jak przyszliście kiedyś do kina za późno i zostały już tylko najgorsze miejsca? Tutaj jest tak samo – im później przyjdziemy, tym dalej od pola bitwy siedzimy. Plus tego jest taki, że nie trafi nas żadna zabłąkana strzała, niemniej nie wiem, o której należałoby się pojawić na miejscu, aby siedzieć w pierwszym rzędzie. Podejrzewam, że miejsca są rezerwowane w grudniu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że bitwa dla nas będzie wyglądać tak:

 

Czy ten z krzywym nosem to Złamana Strzałą? Nie, to Ulryk von Jungingen” (Kabaret Potem)

Dodatkowo Grunwald nie jest otoczony siecią wielopasmowych autostrad, a te setki tysięcy widzów nie pielgrzymują na bitwę pieszo. Korki, korki, korki – i problem z parkowaniem: tak najkrócej można opisać podstawowe wrażenia poza bitwą.

Nie wiem, jak jest obecnie, ale kilka lat temu Grunwald – jak i inne miejsca, gdzie pokazywano zalety dawnego wojowania – to świetne miejsce do werbowania do armii. Wojsko Polskie miało swoje stoisko, gdzie przekonywali, że za mundurem panny sznurem, ale poza tym to zawód jak każdy inny. Wiadomo, że najlepiej przekonywać dzieci. A dzieci najbardziej lubią zabawki.

 

Więc są zabawki dla dużych chłopców

Malbork

Naturalną konsekwencją Grunwaldu jest ruszenie na Malbork. Wprawdzie to obleganie, które możemy oglądać, to nie jest to, które zgotował Jagiełło, ale nie bądźmy drobiazgowi. Najważniejsze, że znowu są rycerze, walka i – dodatkowo – wielki zamek.

Oraz ponownie masa ludzi. Na szczęście dojazd do Malborka możliwy jest pociągiem (jeśli ktoś lubi stać w tłoku), ale zasada oglądania jest taka sama. Przychodzisz późno – patrzysz z daleka. Zza fosy, konkretnie. Niemniej przyznaję bez bicia, że o oblężeniu wypowiadać się nie powinienem, bo gdy byliśmy w Malborku, zaczęło lać. Potem przestało, ale potem lunęło znowu. Stwierdziliśmy, że oblężenie nie jest tego warte i wróciliśmy do Gdańska.

Ale mogę opowiadać o tym, co działo się przed oblężeniem. A działo się…to, co pod Grunwaldem. Te same odpustowe kramy z gumami do żucia i aluminiowymi hełmami.  Całość zaczyna się od wielkiego przemarszu wszystkich wojsk ulicami miasta.

Król też maszeruje – ino konno

Następnie rozpoczynają się przygotowania – można w tym czasie pozwiedzać, popatrzeć, zjeść coś dość dobrego i kupić coś rycerskiego. Kramiki wciśnięte między mury zamkowe sprawiają bardzo przyjemne wrażenie, więc snuć się między kupcami można długo. Gdy my byliśmy pod zamkiem, można było też trafić na wykłady i prezentacje, zorganizowane przez Discovery TVN Historia (tak się chyba ten kanał nazywa).

Kolejną wielką atrakcją było… OK, zabawmy się w skojarzenia. Zamek. Smok. To może nie była najdłuższa zabawa, ale skoro już temat wypłynął, to muszę napisać, że koło zamku było stoisko pewnej duńskiej firmy, produkującej klocki. I tamże, oprócz prezentacji takich rzeczy jak małe boisko do kosza z Lego czy małe boisko do piłki nożnej (jeszcze bez wuwuzeli), stał klockowy smok.

 

Zbudowany wspólnymi siłami przez dzieci

Smok był fajny. Wprawdzie może bardziej na miejscu byłby zakonnik albo przynajmniej armata, ale od biedy smok też pasował. No i wyglądał imponująco. Aby jednak nie rozwodzić się zbytnio nad pobocznymi tematami, powiem tylko, że przed oblężeniem można było też obejrzeć konne pojedynki rycerzy.

Niestety, grunt rozmokły po deszcze stwarzał ryzyko poślizgu konia, więc pojedynki zawieszono. Być może planowano też jakieś inne atrakcje, ale duża ilość wody w powietrzu sprawiła, że trzeba było z nich zrezygnować. A szkoda. No i żałuję, że nie dane mi było doczekać do oblężenia, bo następny przykład pokazuje, jak można zrobić fajną inscenizację w murach zamku – i to mając zdecydowanie mniejszy obiekt.

Gniew

W Gniewie świeciło słońce, więc nic nie trzeba było odwoływać. I bardzo dobrze, bo tylu atrakcji upakowanych na tak małej przestrzeni nie spodziewałem się ani przez chwilę. Gniew nie dorobił się jeszcze swoich kramów odpustowych, więc możliwości wydania ostatnich pieniędzy na ukochane maleństwo (“mama, ja chcę kuszę!”) są zdecydowanie mniejsze. Sam zamek też nie jest tak rozbudowany jak ten w Malborku. A sam Gniew to małe, ciche miasto.

 

Z takim czymś przy Rynku

Natomiast wydarzenie pod nazwą “Bitwa dwóch Wazów” to wielkie przedstawienie, zrealizowane z niesamowitym rozmachem. Wszystko zaczyna się od prezentacji poszczególnych oddziałów tuż pod zamkiem. Można więc popatrzeć na wojaków, wprawiających się w sztuce władania szablą czy też naszych braci Czechów, jak walą z muszkietów prosto w zachwycony tłum.

 

Myślicie, że to tak pięknie wygląda? I macie rację, to jest piękne – tylko uwaga na bębenki uszne!

Obserwować prezentację można z murów zamku, można z przygotowanych trybun, a można się też pokręcić dokoła wojsk. Tłumów na szczęście nie ma (duży plus), więc wszędzie można podejść, wszystko zobaczyć z bliska i zawsze jest szansa, że zobaczymy coś więcej, niż plecy grubego łysola przed nami.

Po prezentacjach, w godzinach popołudniowych, trafiamy na inscenizację rozmowy polskiego króla ze swoimi dowódcami – rozmowa ta będzie mieć bezpośrednie przełożenie nie tylko na wielką bitwę następnego dnia, ale i na wieczorne oblężenie. Bowiem gdy zapadnie zmrok, wszystkie oddziały przystąpią do inscenizowania szturmu na gród. Na zamkowym podwórzu stoi kawałek palisady, chata drewniana i jest dość miejsca, aby dać widzom choć namiastkę nocnego oblegania.

A czym byłoby nocne obleganie bez puszczenia chaty z dymem?

Przyznaję, że tak widowiskowej bitwy, choć zrealizowanej z dużo mniejszym rozmachem niż ta pod Grunwaldem, nie widziałem. Zewsząd słychać wystrzały, szczęk szabel i groźne okrzyki. Pięknie to wygląda – no i strażacy nie pchają się natychmiast między rycerzy, aby ugasić chatę. Pozwalają jej spokojnie płonąć, dzięki czemu starcia mają piękne tło.

Następnego dnia na błoniach koło zamku odbywa się wielka bitwa. Dużym plusem jest to, że można podejść bardzo, bardzo blisko (brak tłumów daje znać o sobie), można też obserwować całość z oddalenia, z zamkowego wzgórza. Tu znowu czekają nas wystrzały, przemarsze wojsk, natchniony narrator i widomy wynik. Niemniej Gniew ma coś, czego Grunwald siłą rzeczy mieć nie może. W Gniewie pojawia się najgroźniejsza, najbardziej chwalebna i najpiękniejsza formacja w dziejach polskiego oręża.

 

Hell yeah!

Okazuje się, że po szalenie romantycznych czasach średniowiecza, gdzie mieliśmy szlachetnych rycerzy na swych zakutych w zbroje rumakach, pojawiła się formacja, która budzi dumę i zachwyt po dziś dzień. Co z tego, że nie mają legendarnych skrzydeł? Gdy tak stałem naprzeciw nich, gdy widziałem, jak ruszają do ataku – to zrozumiałem, że wieki temu każdy, kto miał do czynienia z husarią mógł zrobić tylko jedno. Umrzeć.

Wolin

Kompletna zmiana klimatu. To już nie rycerze, nie konnica. To Festiwal Słowian i Wikingów.

“Prison break” jest dla dziewczyn

Przez trzy dni na wyspie pośrodku Zalewu Szczecińskiego w Skansenie Słowian i Wikingów możemy pooddychać atmosferą wioski skandynawskich wojowników. I nie mówię tu tylko o walce, ale o zwykłym codziennym życiu. Nie tylko skosztujemy tradycyjnych potraw, ale też zobaczymy, jak są przygotowywane. Przyjrzymy się, jak tworzono sprzęt codziennego i jak go używano. Wszystkiego można dotknąć, o wszystkim porozmawiać z wojami z całej Europy. To są ludzie, którzy żyją tamtą epoką.

Ze wszystkimi tego konsekwencjami

Jest też możliwość posłuchania średniowiecznej muzyki – i muszę przyznać, że jest ona dość skoczna. Pewnie dałoby radę zatańczyć kilka kroków do tych przebojów.

A jeśli ktoś gra na dudach, to nie może być złym człowiekiem

Ale przede wszystkim widać to, co było sensem życia wikinga. Walkę. Na każdym kroku widać uzbrojonych mężczyzn, którzy albo się biją, albo będą się bili. Bo dla prawdziwego wikinga walka jest czasem przeszłym dopiero po śmierci. Dlatego co chwilę widać jakiś trening, jakiś pokaz, a czasem uda się trafić na pojedynek.

I muszę Wam powiedzieć, że ten pojedynek powyżej zakończył się krwawo. Jednemu z walczących miecz przeciwnika niechcący rozciął czoło. Ale gwoździem programu jest wielka bitwa morska. Koło wioski cumuje kilka łodzi z epoki, w tym słynne drakkary. I nie służą one tylko ozdobie. Gdy przyjdzie czas, łodzie odbijają od brzegu, aby na środku wody stoczyć prawdziwą walkę. Podejść blisko trudno, chyba, że ktoś umie chodzić po wodzie – ale na szczęście wojownicy nie odpływają zbyt daleko, więc sporo widać.

Poza tym – czy serio trzeba opisywać wszystkie te atrakcje? Wystarczyłoby powiedzieć, że jest to porządnie przygotowany festiwal z wikingami. Wikingami! Goście, którzy podpalili ćwierć Europy, a wyobraźnię milionów rozpalają do dziś, którzy niczego się nie bali, którzy byli najlepszymi imprezowiczami średniowiecza (jeśli przez imprezę rozumieć palenie wiosek, gwałcenie wieśniaczek i rabowanie klasztorów). Banda facetów ze stali i granitu – z bliska i na żywo. Trudno byłoby dodać do nich coś, co uczyniłoby tę imprezę lepszą.

Bo trudno wpleść w ten obrazek dinozaury, ninja i żołnierzy GROM.

Do tego bliskość plaży, Międzyzdrojów i tłumy turystów jakoś tak nie przeszkadzają. Impreza bardzo udana.

Podsumowanie

Co wybrać? Najlepiej wszystko. Gdybym musiał polecić coś z przedstawionego zestawu, miałbym spory problem. Najsłabiej w moich oczach wypada Grunwald, ale już Malbork ma te urokliwe stragany, Gniew – świetną inscenizację, a Wolin – całą wioskę. Najchętniej połączyłbym Wolin z Gniewem. Nie tylko dlatego, że byłaby to prawdopodobnie najlepsza impreza po tej stronie osi czasu. Z chęcią zobaczyłbym starcie wikingów z husarią.

“Gdy ruszała w bój husaria, to wróg krzyczał “Jezus Maria”” (T-Raperzy znad Wisły)

A teraz zastanówcie się dobrze, czy znacie jakieś inne, podobne imprezy? Bo jeśli tak, to powinniście się podzielić tymi informacjami. Aby Was zachęcić, już w poniedziałek ogłoszę konkurs, gdzie warto będzie wykazać się znajomością różnych wielkich imprez plenerowych. Warto będzie z pewnością, bo zapewniam Was, że nagroda będzie wartościowa. I związana z tematem urlopowym. Ale szczegóły będą w poniedziałek. Zapraszam już dziś. I zapowiedzią konkursu kończę ten długi, obrazkowy wpis…

…zaraz, zapomniałbym o bonusie.

Bonus – Zombie Walk w Warszawie

To nie jest inscenizacja historyczna. To nie jest nawet żadna inicjatywa organizowana przy współudziale władz czy sponsorów. To flash mob. Tradycyjnie co roku grupa (spora) ludzi pozytywnie zakręconych ([c] Teleexpress) umawia się przez sieć, aby przebrać się za głodnych zombie i z okrzykami “mózg” ruszyć przez miasto.

Przyznaję, że kreatywność niektórych uczestników marszu jest przeogromna. A niektóre przebrania potrafią faktycznie przestraszyć.

Z drugiej strony mamy do małą grupkę żołnierzy, dzielnie broniących niczego nieświadomych cywilów.

Pomiędzy zombiakami i wojskowymi kręci się masa osób z aparatami i kamerami, przechodnie patrzą zdziwieni (ale najczęściej uśmiechają się życzliwie), a zabawa na ulicach trwa w najlepsze. Oczywiście wszystko jest szalenie kulturalne, zombie poruszają się chodnikami i nigdy nie przechodzą na czerwonym świetle. Tegoroczna edycja już się odbyła, ale może warto zaplanować jeden weekend w Warszawie w przyszłym roku? Oto, jak to wyglądało dwa lata temu:

Całkiem przyjemnie, prawda? Choć mam takie dziwne wrażenie, gdy mogę słyszeć na żywo żołnierskie okrzyki i wystrzały na ulicach Warszawy. Podobne wrażenie miałem dawno temu, podczas Dni Hanzy, gdy z okazji prezentacji jednego z niemieckich miast można było znowu na Długim Targu usłyszeć dźwięki marsza… Ale pewnie przewrażliwiony jestem:)

Dziękuję N. za użyczenie jej własnych zdjęć i możliwość skorzystania z nich w tym wpisie. Jak widzisz, przydały się:)

PS: dziś dominują zdjęcia, ale powiedzcie szczerze – co sądzicie o takich długich wpisach? Mogłyby się pojawiać częściej? Bo mam parę pomysłów, niektóre i tak zrealizuję, ale czy chcielibyście więcej takich tekstów? Byłyby wtedy nieco rzadziej, bo napisanie takiego tekstu zajmuje więcej czasu…ale mogę je przeplatać z tymi krótkimi.

7 komentarzy do przeczytania:

slawkas pisze...

O jakiego masz rycerskiego ducha. Ale tak w ogóle, to co to za wakacje, co to za atrakcje. Lepiej daj relację z gołych plaży... Wpisy mogą być i ilustrowane... :P

Texter pisze...

Ducha nie mam, sam bym się tak nie przebrał. Właśnie na Buzzie sobie dyskutuję pod tym wpisem, że to dobrze, że są tacy ludzie - potrzebujemy ich. To moim zdaniem jest bardziej pozytywne, niż sam fakt przebrania się w zbroję.

Co do gołych plaż - Kolega w Danii ma chyba nieco lepiej w tym względzie, bo tam kultura rozbierania się na plaży nieco starsza? U nas ponoć plaże nudystów to niezbyt atrakcyjne miejsca, a i zdjęcia nie byłyby zachęcające. Choć dziś w Sopocie widziałem na plaży panią opalającą się topless - więc coś się zmienia. Można chodzić po trawnikach, może i będzie można normalnie się opalać? Bo mnie ten stanik strasznie uwiera:)

matipl pisze...

Na Grunwald na pewno będę szedł :) Druga taka rocznica się nie zdarzy..

To czego mi brakuje w Twoim zestawieniu: ładnie podanych dat poszczególnych imprez. Może w postaci tabelki...
Jesteśmy przeciwieństwami widzę ;) Lubisz masę tekstu, a ja zwięzłe informacje

Texter pisze...

Ja mam nieco odmienny stosunek do Grunwaldu, więc wybierać się nie zamierzam, ale liczę na obszerną fotorelację u Ciebie:)

Dat nie podaję, bo każdy może je bardzo łatwo znaleźć samodzielnie. Grunwald w połowie lipca, Wolin prawdopodobnie w początku sierpnia, Malbork chyba dwa tygodnie po Grunwaldzie...tylko Gniewu nie pamiętam:)

No dobrze, za leniwy byłem, aby sprawdzić:)

Cenię sobie zwięzłość informacji (także tych u Ciebie), sam też lubię tak informować. Ale jednym z powodów, dla których zacząłem blogować było to, że od końca liceum (z małą przerwą na magisterkę) brakowało mi pisania. Liczby otaczały mnie wszędzie, a słowo pisane zeszło na drugi plan. Więc tu mogę się wyszaleć:) Poza tym, gdybym miał zwięźle napisać o tych imprezach, to jaka jest szansa, że bym kogoś zachęcił?

Beata pisze...

proszę o inf, co mogę zobaczyc w Tczewie (w promieniu 20 km obok też), gdybym musiała spędzić w Tczewie kilka godzin? :)

Beata pisze...

popieram zyczenie Slawkasa, obie plcie maja tam być:)

Texter pisze...

Beato, napisałem już Slawkasowi, czemu nie będę miał raczej fotek z gołych plaż...co do Tczewa - nic nie wiem. Ale zapraszam do konkursu, który właśnie ogłosiłem - może ktoś opisze też i Tczew?

 
www.speedbloggertemplate.co.cc. Powered by Blogger.com