UWAGA – WPIS ZAWIERA TREŚCI MOGĄCE WZBURZAĆ, OBRAŻAĆ, GORSZYĆ. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
Nie tak dawno wybraliśmy się do Empiku (pełna kultura) w Galerii Bałtyckiej, aby kupić kilka książeczek dla mojej siostrzenicy. Mała podobno szaleje na punkcie książek, więc co może kupić dobry wujek, jeśli nie kilka pozycji, które bawią i uczą (tu uprzedzam moją siostrę, jeśli będzie to czytać – spoko, książek, o których za chwilę napiszę, nie kupiłem).
Wybierając pomiędzy książkami z serii “Reksio uczy” (Reksio rządzi!) a klasycznymi bajkami Brzechwy (“na straganie leży leń”, czy jakoś tak…) trafiliśmy na regał oznaczony jako “kolorowanki | edukacja”. No cóż, na edukację nigdy nie jest za wcześnie. Regał, jak możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu, wygląda zwyczajnie, wręcz niepozornie.
Poszukując dobrej książki dla małej dziewczynki znalazłem pozycję, która mnie nieco zszokowała. Tytuł pasowałby doskonale do jakiegoś horroru z przymrużeniem oka.
Ale w sumie – dzieci są ciekawe świata. Przypomniałem sobie, że kilka lat temu słyszałem o pozycji “Książka o kupie” – o ile dobrze kojarzyłem fabułę, książka opowiadała o przygodach krecika, któremu jakieś zwierze zabrudziło norkę, albo czubek głowy (bo krecik nierozsądnie z norki wyjrzał). Mały krecik ruszył więc na poszukiwania sprawcy, podglądając zwierzęta w czasie…gdy były nieosiągalne. Książka zaspokajająca ciekawość, tłumacząca świat, z nutką detektywistyczną. W sumie – czemu nie? Robale wpisują się w ten nurt – a dziś dzieci pytają o wszystko.
Potem przypomniałem sobie, że nie tak dawno słyszałem o książce “Wielka księga siusiaków”. W sumie zakładałem, że treść będzie podobna – znowu krecikowi coś wpadło do norki, znowu musi znaleźć winnego. Klasyk. Perwersyjny, ale klasyk. Uśmiechnąłem się do swoich myśli (często mi się to zdarza) i powiedziałem do Ukochanej:
- Szkoda, że nie ma tu “Wielkiej księgi siusiaków”.
- Ależ jest, zobacz tutaj – powiedziała moja Narzeczona, a ja pochyliłem się nad półką. Faktycznie, taka książka dumnie stała na regale.
Razem z koleżankami.
Tak, dobrze widzicie tytuły. “Nocnik nad nocnikami”, “Wielka księga cipek” czy “Boga przecież nie ma”. A do tego obok jeszcze coś dla nieco starszych dziewczynek.
Jak widać, tu mamy do czynienia z “Małą książką”, a nie “Wielką księgą” – najwyraźniej temat nie wymaga aż takiej uwagi.
Zaintrygowany tytułem książki o Bogu (może się tu zabłąkała, może przenieśli ją z działu o religiach) otworzyłem małą książeczkę na losowej stronie.
Czy książka dla dzieci operuje takimi słowami jak “dowód ontologiczny”? Swoją drogą – rozumiem, że nie ma obowiązku wychowywania dzieci w jakiejkolwiek wierze, ale pewien agresywny ton w tej książce budzi jednak mój niepokój.
Na teologii znam się raczej słabo, może to nie jest książka dla mnie. Ale ponieważ nawet z książek dla dzieci można się czegoś dowiedzieć, postanowiłem sięgnąć po tę, z której faktycznie mógłbym coś wynieść. Znowu otworzyłem na losowej stronie i…
…zdębiałem. Jeżeli ktoś nie widzi zbyt dokładnie, oto fragment strony 31.
Wygląda jak skrzyżowanie “Cosmo” z “Hustlerem”. W wersji dla dzieci, oczywiście. Pobieżne przekartkowanie reszty książeczki pozostawiło mnie z uczuciem głębokiego zniesmaczenia. Wszystko to w pobliżu kącika dla dzieci, na jednej z najniższych półek, w zasięgu małych rączek.
Nie wiem, może jestem zbyt konserwatywny, może nie nadaję się na te nowe, wspaniałe czasy. Rozumiem, że dzieci są ciekawe świata. Że tę ciekawość należy zaspokajać. Że poczytaj mi mamo i że książka najlepszą zabawką. Że sam nie mam dzieci, więc co ja się wypowiadam, nie znam się, porozmawiamy za kilka lat. Ale to już chyba przesada. To, co znajdowało się w tych książeczkach, nie nadaje się tu nawet do cytowania, abym nie miał potem wejść z wyszukiwarek jakichś napaleńców, wpisujących dziwne zapytania.
Zastanawiam się, co będzie następne - “Kamasutra dla najmłodszych” czy może “Zrób to sam”? No i czemu nie ma “Wielkiej księgi pośladków, biustów i skórzanych pejczy”? Co znamienne – wszystkie książeczki poruszające tematykę “bez tabu” napisane zostały przez autorów o skandynawskich nazwiskach. Ziemia, która dała nam wikingów, Lego oraz tanie meble do samodzielnego montażu, teraz rodzi autorów tego typu “dzieł”. Coś im do wody sypią czy jak?
25 komentarzy do przeczytania:
straszne. po prostu straszne.
ja dlatego przestałam jeździć do pracy autobusem, bo przystanek przesiadkowy wypadał mi koło księgarni, gdzie cała witryna jest obstawiona nowościami dla dzieci.
czyli kupami, siusiakami i całą resztą.
dlatego do rzeczy, których nigdy nie oddam zalicza się kilka książek mojego dzieciństwa.
choćby księgi dżungli, dzieci z bulerbyn i żółty balonik.
Kiedy miałam nieco mniej lat, niż obecnie, może 9 lub 10, mama wręczyła mi książkę o dojrzewaniu i fizjologii, skierowaną do nastolatków.
Były tam czarno-białe zdjęcia nagich ludzi, m.in. młody mężczyzna z nagim, doskonale widocznym penisem. Widziałam wówczas nagiego mężczyznę po raz pierwszy w życiu.
Oprócz tego były rysunki waginy (coś jak na obrazku, który widać w Twojej notce - z objaśnieniami, gdzie znajduje się pochwa, gdzie łechtaczka, gdzie cewka moczowa, gdzie wargi sromowe - i co to w ogóle jest, jakie spełnia funkcje) i analogicznie moszny oraz penisa; był dokładny opis miesiączki, wyjaśnienie, skąd biorą się na świecie dzieci, włącznie z rysunkiem anatomicznym prezentującym, jak do owego zapłodnienia dochodzi, co to jest orgazm, i tak dalej.
Pamiętam doskonale, że mama dała mi książkę i zostawiła mnie z nią samą, rzucając jedynie, że jeśli będę miała pytania, oczywiście odpowie. Nie jestem pewna, czy wcześniej miałam z jej strony jakąkolwiek wiedzę na ten temat.
Czytałam z lekkim wstydem, ciekawością, ogromnym podekscytowaniem. Oglądałam zdjęcia. Potem zadałam mamie pytania. To był świetny dla mnie jako dziecka wstęp do rozmowy, a podejrzewam (jako obecnie osoba w wieku podobnym do tego, w którym wówczas była mama), że i dla niej był to dobry, bezpieczny, niekrępujący wstęp.
I fakt, że w moim domu już jako małe dziecko dostałam konkretną wiedzę o swoim ciele, o ciele mężczyzn, o ciąży, o fizjologii, sprawił, że jestem cholernie wdzięczna rodzicom. Nikt z moich znajomych nie dostał tego typu wiedzy, bez demonizowania, owijania w jakieś ciemne moce, fałszywego wstydu lub z odarciem z intymności.
Ta wiedza jest bezcenna, i niestety nie do dostania w szkole. Dzieci uczą się o ciele z internetu - w sposób wynaturzony, odarty z wiedzy, a przepełniony seksem. I chyba nie o to chodzi.
Miałam ową książkę w rękach i bez wahania dałabym ją swojej córce, jak wstęp do rozmowy o jej ciele i sprawach, o których po prostu powinna _wiedzieć_.
Pozdrawiam :)
@Veronica: ja może aż tak nie reaguję autobusem bym jeździł. Ale zastanawiam się, czy nie można dzieciom o takich ważnych i podstawowych sprawach opowiedzieć nieco inaczej. Stopniowo. A nie wszystko hurtem - bo w jednej książeczce dla dzieci mamy anatomię, masturbację, erotykę i całą resztę.
@thurng
ja osobiście głosowałabym za wspólną lektura z dzieckiem, kiedy na bieżąco mu się pewne rzeczy wyjaśnia
@cichy
autobusem nie jeżdżę z wielu względów, także przesiadki, bo mnie to rozprasza w czytaniu.
ale sądzę, że na pewno można nawet kwestie tabu w jakiś normalny sposób dziecku przekazać.
bo ten dla mnie normalny nie jest.
@cichy
no jeszcze anatomię jestem w stanie zrozumieć,
erotyki i masturbacji -owszem nie.
@Oliwia: witam, witam, miło mi, że tu trafiłaś i komentujesz. Pozwalam sobie używać Twojego imienia, bo nick był zawsze dla mnie niezłym łamańcem...:)
OK, w szkole dziecko się tego nie dowie, zresztą - od wychowywania nie jest szkoła, a rodzice właśnie. Seks to nie jest temat do przemilczenia czy wstawiania bajeczek o kapuście. Tu się zgodzę. Myślę też, że nie jest głupim pomysłem mieć jakąś pomoc naukową w postaci książki. Za tzw. "moich czasów" też były jakieś książki, traktujące o seksie, przeznaczone dla dzieci. Oglądane w szkole, na przerwie, ukradkiem - gdy przynieśli je koledzy / koleżanki nieco lepiej wyedukowane (albo mające mniej wstydliwych rodziców). Niemniej między tamtymi książkami (z wyraźnymi szczegółami anatomicznymi) a "Wielką księgą..." była zasadnicza różnica. Tamte książki miały kilka tomów, dostosowanych do wieku. "Wielka księga..." jest jedna, dla wszystkich, od lat dziesięciu do osiemnastu (pomijam fakt, że stała na półce z książkami dla dwulatków, znakomicie dostępna - ale to już chyba głupota ze strony Empiku). W jednej książeczce, nie precyzującej wieku odbiorcy, masz budowę anatomiczną, ciekawostki (jak na przykład przysmaki ze zwierzęcych jąder), pochwałę onanizmu (pomijam zgodność bądź niezgodność z normami religijnymi - umieszczam to w kontekście niejasnego wieku odbiorcy), a i chyba coś o mniejszościach seksualnych się znalazło.
Czy nie lepiej byłoby ująć to w kilka książek? Forma byłaby zgrabniejsza, a i biznes na tym robi się lepszy:)
Osobiście (nie mam dzieci, więc co ja tam wiem...) wolałbym stopniowe, delikatne wprowadzenie w temat plus osobistą rozmowę, w czasie której powiedziałbym dziecku o seksie, o tym, że warto się szanować w kontekście własnej seksualności, że z dowolnym pytaniem można się zgłaszać do rodziców (to najważniejsze!), no i całość rozłożyłbym na kilka rozmów chyba. A nie w jednym zdaniu pisać, że tu mamy pochwę, a obok jest kolejna dziurka, z której wypada kupa (cytat wyrwany z kontekstu).
No i jeszcze ten Reksio obok - to zabolało...
Chyba osobiście wolałbym, aby o seksie, ciele, dojrzewaniu, czy też istnieniu / nieistnieniu różnych bogów dziecko mogło przede wszystkim porozmawiać szczerze z rodzicami, nawet bez pomocy książek. Ale, jak już podkreśliłem, może ja konserwa jestem:)
Pozdrawiam, wpadaj tu częściej:)
@Vero: homo sum...więc każdy temat wypadałoby z dzieckiem omówić, a nie zostawiać malca samemu sobie. Niemniej - stopniowo. Pięciolatkowi nie tłumaczy się wartości pieniądza, ale piętnastolatkowi już można zacząć, żeby wiedział, że poza narkotykami, papierosami, alkoholem i imprezami z płcią przeciwną kieszonkowe można też oszczędzać i inwestować. Z seksem jest podobnie.
@cichy
ależ ja się z tobą zgadzam!
jak najbardziej rozmawiać z dzieckiem, choć niekoniecznie tłumaczyłabym onanizm 5 latkom, tylko dziecku w wieku jakimś odpowiedniejszym.
na wszystko jest czas, miejsce i pora.
Książek wprowadzających w życie seksualne, w tym naprawdę dobrych, napisano już multum i już dawno. Ewolucja nie posunęła się chyba tak bardzo od czasów Mastersa i Johnson, więc dlaczego nie korzystać z tego, co zebrało takie dobre opinie w minionym czasie? Możnaby pomyśleć, że wszystko co ponadto powstaje dla kasy, ale to byłoby zbyt łatwe. To powstaje, żeby przytępić wrażliwość i deprawować. Nie wierzę w przypadki ;) Taka głupota jest tak kosmiczna, że aż niemożliwe. Zatem stoi za tym jakaś przewrotna inteligencja i ma szczwany plan...
czekam na jakiś pomysł w postaci WuDeŻetów w przedszkolu, najdalej w zerówce.
no bo przecież inaczej jeszcze się okaże że jacy my zaściankowi i zacofani.
nie jesteś konserwatywny, jestes taki jak JA:)
ha, wyobraziłam sobie rysunek mnie samej, skaczącej radośnie, bo oto znalazłam punkt G:)
@Vero: wszystko ma swój czas, że tak sparafrazuję pewną księgę. Więc WDŻ w przedszkolu - czemu nie? Ale jako przygotowanie do ŻYCIA w rodzinie, a nie współżycia. Tak samo te książki - są potrzebne, ale nie róbmy ich z gracją spadającej cegły.
@Slawkas: toteż podkreśliłem wspólne pochodzenie autorów, wywiedzione z ich nazwisk. "Psipadek"? A Ty masz bliżej, możesz coś powęszyć...
Nic nowego w temacie seksu raczej nie odkryto (poza drobnymi szczegółami), więc treść nie powinna się zmieniać. Zmianie może ulegać forma, ale to zrozumiałe. Niemniej w tym wypadku forma jest zbyt nowoczesna jak dla mnie, a treść zbyt skomasowana. To ja sobie z takim natłokiem informacji nie poradziłem, jak widać, a co dopiero dziecko?;)
@Beata: no niestety (?) muszę Cię zmartwić, ale ten obraz (notabene dzięki, teraz też mam go przed oczami - zasadniczo mój mózg rozciągnął tę projekcję na różne osoby) pozostanie tylko w sferze marzeń. Zgodnie z najnowszymi badaniami ów mityczny punkt G jest li i jedynie mitem własnie. Oczywiście badaniami kierowali mężczyźni, więc wnioski można potraktować jako alibi idealne, niemniej - nie ma i już. Więc książeczka też nieaktualna:)
Przeczytałem, że jestem taki, jak Ty i teraz nie wiem, cieszyć się, czy wręcz przeciwnie... Zawsze myślałem, że jestem wyjątkowy.
@cichy
jesteś wyjątkowy.
@beata!
nawet tak mi nie rób ;-)
generalnie jak widzę takie książki, to pierwsze skojarzenie: moje oczy! moje oczy!
i myśl, że nie chciałam tego wiedzieć.
niektórym trudno zrozumieć- co widać po autorach twórcach przez duże TFU, że czystość to nie tylko trzymanie majtek na uwięzi, ale także czystość myśli, czystość emocji.
i to, że na pewne rzeczy jest miejsce tylko w alkowie.
tym bardziej nie rozumiem uświadamiania i prezentowania tej radości kilkulatkom że jest jakiś punkt g.
no rzesz Ty!
Brak mi słów. To najprostsza droga do zboczeń człowieka w przyszłości!
Jestem ciekaw czy poza Empikiem dostępne są te książki... Widać, że małe księgarnie są lepsze, bo próbują wyrabiać moralność, kulturę a nie lecieć na hiper-tytuły :(
Widać, że już nawet na Empik powinno dawać się szlaban
@Vero: dzięki:)
W temacie nieistniejącego punktu G - kilkulatkom nie ma co mówić, ale z drugiej strony kilkunastolatek już będzie o nim wiedzieć. Sztuką jest wstrzelić się z rozmową w odpowiedni okres pomiędzy.
@Matipl: no rzesz nie ja, tylko autorzy...gotów byłbym postawić złotówkę, maksymalnie złoty pięćdziesiąt, że poza Empikiem te książki są dostępne nie tylko na Allegro. Takie czasy.
Sama wiedza - potrzebna, jasne. Ale ktoś tu chyba zbyt chciał świat uszczęśliwić i wyszedł taki potworek. A na Empik szlabanu bym nie dawał, bo jednak jest tam masa dobrych książek. Wiesz, jak to mówią - kto g... szuka, ten g... znajdzie.
@mati
niestety takie rzeczy stoją także na witrynach zwykłych księgarni.
teraz nie ma umoralniania- są trendy i różne takie popyty.
@cichy
czy ty koniecznie tym g musisz epatować?
no musisz?
Tradycyjnie stane po srodku.
Moim nieskromnym zdaniem ksiazeczki o budowie anatomicznej, rozmnazaniu i dojrzewaniu powinny byc dostepne, tyle ze dostosowane do poziomu odbiorcy (czyli dziecka/ dojrzewajacej mlodziezy/ osob doroslych).
Pamietam, ze czytalam jako dziecie urocza ksiazeczke Willy'ego Breinholsta pt. "Jak calo i zdrowo przyszedlem na swiat", ktora w zabawny i taktowny sposob wyjasnila mi narodziny dziecka i pojawienie sie na swiecie brata nie powodowalo durnych pytan :).
Druga ksiazeczka omawiala biologie i zwyczaje zwiazane z narodzinami dziecka (nie pamietam autora i tytulu), wyjasnila mi zagadki komorek jajowych, plemnikow i rozwoju plodowego bez wulgaryzmow.
W wieku lat 14 czy 15 dorwalam ksiazki Lwa Starowicza i Michaliny Wislockiej i wszystko stalo sie jasne :)
10-latce nic sie nie stanie, a wrecz bedzie dla niej dobre, jesli dowie sie, ze kobieta miesiaczkuje, jak dbac o higiene, z czym to jest zwiazane, ze nalezy chodzic na badania kontrolne do ginekologa.
Przeczytanie takiej ksiazki moze jej oszczedzic szoku zwiazanego z krwawieniem (11-15 lat to ponoc teraz sredni wiek menarche).
Rozsadna ksiazka o wspolzyciu (z opisanymi konsekwencjami) moze podpowiedziec dziecku, ze jablko albo szklanka wody zamiast jest najlepszym rozwiazaniem.
Masturbacje dziecko odkryje samo, moze niekoniecznie musi byc mu ona wylozona na tacy.
Ja akurat nie mam z tym problemow moralnych (jako realistka twierdze, ze lepiej tak niz z kolega/kolezanka).
Fajnie tez by bylo, gdyby rodzice wyjasnili dzieciom, jakie zachowania sa nieakceptowalne, zarowno ze strony doroslych jak i rowiesnikow - moze wtedy skazywano by wiecej pedofilow i nie bylo by afer z nagrywaniem roznych rzeczy.
@shig
z tego co napisał/pokazał cichy wynika, że właśnie te książeczki nie są przystosowane do wieku odbiorcy.
bo niby jakim sposobem i po co - kilkulatkowi wiedza o punktach.
też spotkałam tę książeczkę "jak cało i zdrowo".
a potem za moich czasów było takie coś jak- o dziewczętach dla dziewcząt, i o chłopcach dla chłopców.
też patrzę w dużej mierze realnie- i uważam, że lepiej jak to zrobią rodzice.
ale w sposób jakiś taki,hmm, bardziej rozsądny, niż podsuwanie kilkulatkowi książeczki o radosnej masturbacji.
@Vero: ja nie epatuję. Ja chciałem kupić książeczkę dla dziecka, ja znalazłem "Wielkie księgi", ja jestem w szoku, ja informuję.
@Shigella: witam serdecznie!
Trafiasz w sedno i potwierdzasz to, co mam na myśli. Książki jak najbardziej tak, tłumaczące to, co ważne. Plus oczywiście rozmowa. Ale to wszystko w odpowiednim czasie. Próba załatwienia wszystkiego jedną pozycją nie jest dobrym pomysłem (mówiąc eufemistycznie).
Nie ma się co łudzić - piętnastolatek pewnie będzie już wyedukowany w sprawach seksu znakomicie, głównie dzięki rówieśnikom i różnym miejscom w sieci. Niemniej dobrze by było, aby do tego czasu miał solidne wsparcie merytoryczne i etyczne.
Prześlij komentarz