piątek, 26 lutego 2010

Wilq 1 – 2 – 3 - 4

Wreszcie udało mi się położyć łapki na pięknym, kolorowym wydaniu pierwszych czterech albumów komiksu “Wilq”. A trzeba Wam wiedzieć, że przejść z tym wydawnictwem miałem sporo.

Album był dostępny jedynie na zamówienie w przedsprzedaży, a rozprowadzany tylko przez dwa sklepy w Polsce. Z nostalgią wspominając pierwszy raz, gdy przeczytałem o przygodach opolskiego bohatera (a było to jakoś na początku studiów), zamówiłem jeden egzemplarz. Nie wierząc w przesyłki Poczty Polskiej ani firm kurierskich, wybrałem opcję odbioru osobistego. Wprawdzie owe księgarnie (komiksarnie) są w Warszawie, a ja w Gdańsku, ale wiedziałem, że prędzej czy później będę w “stolycy” – to i okazja do odbioru się nadarzy.

Wkrótce (to jest jesienią minionego roku) pojechałem do Warszawy. Poszedłem do sklepu i…wyszedłem z niczym. Jakimś wielce tajemniczym sposobem do tego konkretnego punktu dotarła tylko połowa partii, która rozeszła się na pniu. A dla mnie (i dla drugiej połowy zamawiających) zabrakło. Żal, smutek, frustracja – tymi słowami moglibyśmy określić mój ówczesny stan, gdyby nie dominowało potężne uczucie wku…zdenerwowania.

Umówiłem się ze sprzedawcą, że gdy tylko druga partia dotrze – da mi znać na maila (niezwłocznie), a ja poślę kogoś po odbiór komiksu. Jednocześnie napisałem do autorów i w zadziwiająco kulturalny sposób poprosiłem ich o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji. Odpowiedź nadeszła prawie błyskawicznie – komiksy zostały wysłane.

Jak to – i ja nic o tym nie wiem?

Telefon do sklepu upewnił mnie w tym, że umawianie się ze sprzedawcami jest metodą równie zaufaną co wysyłanie pocztą kartek świątecznych. Ale najważniejsze – Wilq był już w zasięgu ręki. Wysłana przeze mnie osoba komiks odebrała i – zamiast poczekać grzecznie na mój następny pobyt w Warszawie – wysłała mi go.

Pocztą Polską.

Gdzie ta przesyłka była, co widziała, kogo spotkała i jakie przygody przeżyła – o tym prawdopodobnie dowiedzielibyśmy się, gdyby koperty potrafiły mówić. Choć nie, przepraszam. Ta konkretne koperta nie powiedziałaby zbyt wiele. Bo byłaby martwa. Koperta dotarła w stanie agonalnym – rozdarta na krawędziach i poklejona na szybko taśmą klejącą. Oraz opatrzona eleganckim stemplem Poczty Polskiej, że zniszczenie zostało spowodowane przez automatyczny system sortowania przesyłek.

Niewiele brakowało, a uwierzyłbym, że nasza poczta ma taki system.

Sam komiks ostał się nienaruszony. Co mnie szalenie ucieszyło – aż strach pomyśleć, że mogłoby mu się coś stać – i mogłem natychmiast zasiąść do delektowania się historyjkami o prawdziwym superbohaterze (“a nie kimś takim, jak ta ciota Spawn” – cytując autorów). Jak oceniam ten wyjątkowy, kolekcjonerski wręcz album? W telegraficznym skrócie:

  • twarda okładka – plus,
  • obwoluta – minus (obwoluty się z czasem niszczą, zawsze),
  • rysunek na obwolucie – plus, mógłby być osobną historyjką,
  • brak tego rysunku na okładce, pod obwolutą – minus (a jak obwoluta się zniszczy – a niszczą się zawsze),
  • Wilq wreszcie jest w kolorze – duży plus, barwy dodały nowy wymiar do historii, na niektórych kadrach dramatyzm, na innych – komizm, a na jeszcze innych – fragmenty historii, których bez kolorów nigdy byśmy nie poznali (zwróćcie uwagę na witraże w kościele w Mielnie),
  • brak opowiadań “Ciemna strona Słońca” – dla mnie plus, nigdy tego nie czytałem:),
  • brak żartów obrazkowych – duży minus, przecież to spośród tych żartów (wprawdzie z późniejszych albumów) wywodzi się najlepszy polski żart rysunkowy 2008 (wg “Tygodnika Powszechnego”),
  • kilka dodatkowych, króciutkich historyjek – plus,
  • to nadal stary, dobry Wilq – olbrzymi plus.

Widać, że plusy przeważają – dziwnym nie jest. Komiks już przeczytałem od deski do deski (nie wiem, czy wypada mi to zaliczyć do akcji “52 książki”), co znacząco wpłynęło na poprawę mojego humoru (i to pomimo umierania na katar). Przypomniałem sobie też wszystkie odzywki z tych starych albumów, co skutkuje tym ryzykiem, że przez pewien czas mogę być Mistrzem Ciętej Riposty.

Album mógłbym z czystym sumieniem polecić każdemu, gdyby nie fakt, że obecnie dostanie go jest z pewnością niezłym wyzwaniem. Ale – i niech ten cytat będzie zakończeniem mojego wywodu – chcieć to móc, człowieku, chcieć to móc.

3 komentarzy do przeczytania:

oh, wait! pisze...

o, znałam te słoneczniki i konia, ale nie wiedziałam, że to wilq.

ja osobiście bardzo lubię calvina&hobbesa i kiedyś na pewno dorobię się dzieł zebranych i wszystkich (koniecznie angielskich) tomów.

ale wilq to takie komiksy jak te sloneczniki?
czy tam są też jescze jakieś historyjki?

Texter pisze...

Wilq to przede wszystkim historie - takie żarty rysunkowe to smakowity dodatek. Tym bardziej mi ich brak w wersji "ekskluziw"...niemniej - polecam. Nowsze zeszyty też.

C&H jest spoko, ale Garfield i Dilbert rządzą:)

oh, wait! pisze...

lubię garfielda.
kiedyś miałam nawet takie stopery na sznurówki garfieldowe ;-)
i oczywiście garfieldowe bokserki do spania ;-)

a dilberta w 95% nie rozumiem. jest za bardzo korpo i za bardzo amerykański.

 
www.speedbloggertemplate.co.cc. Powered by Blogger.com