niedziela, 23 maja 2010

“Człowiek, który gapił się na kozy” – REWELACJA!

Wreszcie – po kilkukrotnym przekładaniu daty premiery – film o tytule dobrym dla ambitnego kina irańskiego wszedł na nasze ekrany. A ja, Wasz ulubiony bloger, wreszcie byłem, zobaczyłem…

…i świetnie się bawiłem!

Już dawno nie rechotałem w kinie tak po prostu. Przy czym nie był to rechot z cyklu “szedł gruby, poślizgnął się na skórce od banana i rypnął jak długi”. Film skrzy się od tego rodzaju humoru, który po prostu lubię – lekko zwariowanego, nieprzewidywalnego i bazującego na sytuacjach mocno prawdopodobnych (na skórce od banana nie można się poślizgnąć).

O czym właściwie jest “Człowiek, który gapił się na kozy”? To historia dziennikarza, który trafia na ślad ściśle tajnej jednostki w amerykańskim wojsku. W latach osiemdziesiątych wojsko miało szkolić nową klasę żołnierzy, wojowników Jedi, biegle władających swoimi mocami parapsychologicznymi. Wiecie – telekineza, telepatia, bilokacja, przechodzenie przez ściany i tego typu umiejętności. Nasz bohater poznaje jednego z takich żołnierzy i razem z nim wjeżdża do ogarniętego wojną Iraku.

Przy recenzowaniu “Paragrafu 22” napisałem, że wojna to szaleństwo. “Człowiek…” pokazuje, że nie tylko wojna jest szaleństwem, ale wojsko, a dokładniej US Army, to zbieranina niezłych świrów. Ludzie, którzy uwierzą w pokonanie wroga siłą miłości i całą resztą hippisowskiej ideologii. Ludzie, którzy przypuszczą szturm na stację benzynową, aby zatankować swój samochód. Wreszcie ludzie, którzy puszczają więźniom programy dla dzieci, aby ich złamać (to akurat jest prawdą – podobno nic tak nie rozwiązuje języków w Guantanamo jak “Ulica Sezamkowa” z dodatkiem zespołu Metallica).

I tę zbieraninę wariatów, w ich popisowych rolach, możemy oglądać w kinie. A w rolach wariatów aktorzy pierwszego garnituru – Kevin Spacey, Jeff Bridges czy wreszcie George Clooney. No i Evan McGregor w roli dziennikarza. Po tych panach można spodziewać się niezłej mieszanki wybuchowej – i ani cienia złego aktorstwa. Rewelacyjnie zagrał zwłaszcza Clooney – człowiek, który jeszcze dwadzieścia lat temu wyglądał jak członek Wham!, z roli na rolę pokazuje, że jest po prostu doskonałym aktorem (i jednym z tych mężczyzn, którzy z roku na rok wyglądają coraz lepiej, jak Hugh Laurie, Sean Connery czy Ali Agca). Jest bardzo przekonujący w swoim szaleństwie – choć wiemy, że nie można być wojownikiem Jedi, to gdzieś w głębi serca chcielibyśmy, aby on nim właśnie był.

Tradycyjnie, jak to w moich recenzjach filmowych – zwiastun. Tym razem chyba wszystkie sceny z trailera wykorzystano w filmie.

Czy iść na “Kozy”? Oczywiście! Pędem do kina, usiąść wygodnie i rozkoszować się dobrym, inteligentnym i zabawnym filmem. A po powrocie z kina może poszukać jakiejś kozy…

4 komentarzy do przeczytania:

Beata pisze...

poszukać kozy...a może byc kura?

ojej, ojej, marudze

Texter pisze...

@Beata: może być kura, ale nie szkoda Ci kury?;)

oh, wait! pisze...

hm, wygląda na to, że wybiorę się na te kozy. tak coś mnie się ostatnio zachciewa kina ;-)

Texter pisze...

@Vero: pędem do kina! Na ten film po prostu trzeba iść:) Zmuszam Cię moją siłą Jedi...:)

 
www.speedbloggertemplate.co.cc. Powered by Blogger.com